poniedziałek, 17 lipca 2017

Triathlon Gdańsk. Ostatnie zawody

Znów zmienione medykamenty i trochę sztucznie podrasowana krew. Lepsze samopoczucie. I morze. To najlepiej działa. I w ogóle wszystko jakoś się ułożyło. Dojazd, były hotel robotniczy w Brzeźnie, pogoda. Szkocidło nie zawiodło, choć Królik sam coś tam tylko przeciera i smaruje, dokręca, przekręca.

Miał Królik wiele obaw po poprzednich zawodach, kiedy to umierał na biegu (klik). Przed samym startem był już jednak spokój. Ale nie taki spokój „byle ukończyć”, tylko taki spokój „powalczyć, jak będzie siła”. Robiło się ciepło. Wiatr trochę pomarszczył morze i Królik się na to pływanie ogromnie cieszył. Tylko że wiatr oznaczał walkę na rowerze. Słońce – walkę na biegu.

Oprócz zawodów weekend nad morzem

Pływ
Wyczekiwał Królik startu na plaży w tłoku w jakimś otępieniu spotęgowanym zbyt hałaśliwym nagłośnieniem, które rezonowało dodatkowo gdzieś w czepku. No i start. Jak dobrze, zimna woda, fala. Wyprzedzał Królik. Wyprzedzał tych wszystkich wielkich, zdrowych, młodych facetów, którzy rzucili się do wody przed nim. Wpływał pomiędzy nich, walił po stopach i wyprzedzał. Oberwał kilka razy po ramionach nad wodą, po twarzy i brzuchu – pod wodą. Przepływał ponad jakimiś zwłokami płynącymi w poprzek, pchał się między boję a ciała i wyprzedzał. Czuł, że fala go niesie. Nie mógł się nadziwić, że to już skręcenie do brzegu, że to już koniec pływania. Kątem oka zauważył na garminie zaoszczędzonych parę minut w stosunku do planu minimum.

W przeddzień zawodów. Następnego dnia najważniejsze były te baseny z zimną wodą i namiot masażystów obok

Rower
Ręce się trochę trzęsły, ogromnie po słonej wodzie chciało się Królikowi pić. Nie spieszył się. Musiał założyć nieszczęsne skarpetki. Takie zwykłe bawełniane. I takie zwykłe buty. I wziąć ten swój zwykły rowerek i pobiec na trasę rowerową. Podobnie jak miesiąc temu w Warszawie, wyprzedzali Królika wszyscy. Czasem się Królik tylko dziwił, że dopiero na drugim kółku śmigali obok jacyś kosmicznie wyglądający goście na swoich latających maszynach wlewający kolorowe napoje do aerobidonów na lemondkach, wyciskający kolejne żele do ust. Trasa była podjazdowa. Wiadukt, tunel, wiadukt, most. Nawrotka. Jeszcze raz. Tylko że pod wiatr. Most, wiadukt, tunel, wiadukt. Z wiatrem. I jeszcze raz to samo. Podjazdy jechał Królik na twardo, bo w ogóle na twardo jeździ. Bał się spalenia nóg w ten sposób, ale to nie miało znaczenia, bo i tak nie umiałby Królik pojechać inaczej. Pod koniec już miał Królik dość. Kolana, lewą rękę i ramę miał zalaną lepkim izotonikiem. Czego jednak nie wylał, to wypił. Bolały go plecy i już naprawdę chciał, żeby to się skończyło. Zeskakując (a raczej pokracznie złażąc) z roweru zobaczył tylko Królik łączny czas. Nadzieja na satysfakcjonujący wynik urosła o parę minut.

Szkocidło w strefie zmian. Sprawdził się ten rowerek też w dojazdach na dworzec, na plażę i do sklepu

Bieg
Zrobiło się ciepło. Królik patrzył tym razem nie na czas, ale na tempo. Byle nie za szybko zacząć. Powstrzymywał nogi, ale tempo było i tak szybkie. Gorączkowo zaczął to tempo mnożyć przez pozostałe kilometry i dodawać do upływającego czasu, żeby oszacować ostateczny wynik. Tymczasem trasa wybiegła na otwarte alejki Parku Reagana, zrobiło się skwarno. Na drugiej pętli zaczęło Królika spowalniać. Tętno weszło w kolejny zakres, zaczęło się robić gorąco w głowie, nogi ciągnęły do ziemi. Tempo słabło i choć Królik i tak już miał swój wynik w kieszeni, to czuł się zawiedziony. Ostatnie trzy kilometry były naprawdę ciężkie. Ale nie zatrzymał się Królik ani na chwilę. Nawet przyspieszył na ostatniej prostej na molo.

Meta na molo

Wynik
Najlepszy od triathlonu w strugach deszczu w Uppsali w 2015 roku (o cztery minuty). Jeżeli wierzyć garminowi, wszystkie fragmenty trasy były domierzone. Strefa zmian była zaraz przy plaży, ale ze 400m długości miała. Morze było morskie, co Królik uwielbia, ale sądząc po wynikach pozostałych, nie była to łatwa trasa. Trasa rowerowa super, ale podjazdy i wiatr. Trasa biegowa płaska. Krótko mówiąc same warunki nie tłumaczą tego wyniku. I choć Królik był rozczarowany na mecie (jak zwykle), to zaczyna go doceniać. Doceniać tym bardziej, że na pływaniu zmieścił się w kilku procentach najszybszych zawodników, musiał w morzu ponad sto osób wyprzedzić, w ogóle był w wodzie najszybszy w kategorii. Rower względnie najgorzej (trzy czwarte stawki), choć nigdy Królik tak szybko nie pojechał. Jednak zjazdy wzięły górę nad podjazdami, a wiatr w plecy pomógł bardziej niż przeszkodził wiatr w twarz. Bieg trochę lepiej na tle reszty niż rower, wciąż okrutnie wolno, ale to jednak było przesuwanie się do przodu metodą naprzemiennego stawiania nóg przed siebie, a nie pełzanie w agonii, jak poprzednio (różnica 11 minut na biegu chyba o czymś świadczy). No i to nieznośne czwarte miejsce w kategorii…



Więc powoli Królik zaczyna doceniać wynik. Tym bardziej, że to prawdopodobnie ostatnie zawody. Jeżeli nie w ogóle, to na długi, długi czas.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz