środa, 31 sierpnia 2016

Leczenie


W równym stopniu co leczenie, jest to także trucie. Może pomóc, ale nie wiadomo na ile; prawie na pewno może zaszkodzić. Bo te lecznicze specyfiki raczej niszczą niż budują. Nie tylko chemicznie, ale i w ogóle leczenie szpitalne zwala z nóg. Bo:


1. Farmakoterapia jest niewybiórcza, tylko wali na oślep jak cepem przez łeb, być może trochę naprawiając, co zepsute; ale i psując, co zdrowe
2. Szpital ubezwłasnowolnia, lekarze traktują jak żyłę, do której wlewać można różne substancje; żyła ma nie zadawać pytań
3. Szpital przygnębia, nie daje odpocząć, koszmarzy opowieściami i stanem współpacjentów
4. Ze szpitala nie można wyjść mimo słońca, dla ratowania własnej równowagi psychicznej, w końcu wychodzi się zmęczonym i steranym
5. Szpital powoduje zadręczanie się tym, co będzie dalej, szukaniem swoich win, swoich słabości, niekonsekwencji, złego prowadzenia się



Cała ta bezradność i strach to jeszcze nic wobec ciała, które jakby nie swoje, jakby nie bardzo materialne, jakby kończyny nie do końca do niego pasowały. Zniknęła cała siła nagromadzona podczas obozu, wszystkich treningów. Mięśnie działają jakby bez oporu, jakby były zbyt dobrze naoliwione, przesuwają się, ale nie wykonują pracy. Wystarczyło kilka dni trucia, by wykopać metabolizm i układ odpornościowy na jakieś inne tory. Wcale przecież nie wiadomo, czy lepsze niż poprzednio. I dalej nie wiadomo, co dalej…

niedziela, 21 sierpnia 2016

Ile można zmieścić w siedem dni?


Ile można zmieścić i ile można znieść w siedem dni? Pływania, treningów, atrakcji, zmęczenia, jedzenia i spania?


Obóz w okolicznościach przyrody Beskidu Sądeckiego

Wydaje się nieprawdopodobne, że Królik w ogóle przeżył ten cały obóz sportowy. Było fantastycznie. Choć oprócz pływania, zaliczył Królik mnóstwo innych okazji do sponiewierania ciała, choć bolały go: obita kość ogonowa (nieumiejętność wypięcia się prawą nogą z pedałów i jakieś przedziwne balety na rowerze), mięśnie czworogłowe (nieumiejętność spokojnego chodzenia pod górę), barki (totalna nieudolność w manewrowaniu kajakiem górskim) i jeszcze trochę pomniejszych obtarć, opuchnięć i chwilowych niedomagań.

W kajakarstwie górskim przyjął Królik strategię wyczekującą: nie robić nic, a jakoś się spłynie

Sponiewieranie nastąpiło w wyniku dziesięciu treningów na basenie, trzech wypadów na rowerze, trzech sesji na sali gimnastycznej, dwóch spacerów po górach, jednego umierania ze strachu na torze kajakowym na Dunajcu. Oprócz sponiewierania sporo było nauki dzięki wskazówkom kolarskim, testowi wydolnościowemu i analizie nagrań z basenu. I tak oto wnioski z tych wszystkich analiz treningowych sprowadzają się do tego, że Królik ma mnóstwo nowych powodów do niezadowolenia z siebie. Przede wszystkim (jak wiadomo) za mało robi intensywnych i technicznych treningów. Okazało się, że „strefa mieszana” na progu tlenowym u Królika nie istnieje, zakwaszenie przychodzi gwałtownie i ścina od razu. Umiejętności kolarskie Królika są w ogóle poza wszelką krytyką, sprawność ogólna cienka, prędkość w pływaniu mierna (w szczególności na krótkich dystansach).

Fajne drogi po słowackiej stronie, Szkot wolał się tędy wspinać, niż zjeżdżać

No ale żeby nie było wyłącznie w tonie narzekania, to przecież jest też kilka rzeczy, z których można być zadowolonym: w kraulu jest pewien postęp, wydłużenie kroku, obniżenie głowy i mimo wszystko trochę pływa Królik szybciej. Styl klasyczny wygląda, poza drobiazgami, akceptowalnie, choć musiałby trochę nim Królik popływać, żeby prędkości i dynamiki nabrać. Test zakwaszenia krwi wykazał, że jakaś tam baza ogólna jest, a samo przeżycie tego obozu świadczy o tym, że jest Królik zdolny do wysiłku. Tylko teraz musi odpocząć.

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Wyryp pływacko-rowerowy i nieoczekiwany rekord na 400m


Królik wkurzony jakiś na wszystko, słaby, smutny, zapracowany. Do tego jeszcze upał i lato. Tragedia. Za to dodatkowe treningi drużynowe. I tak trochę przez przypadek się taka rutyna zawiązała, że rano chodził Królik na basen, siedział w robocie, a potem szlajał się rowerem po okolicy. I tak wypływał w tydzień ponad 20km, przejechał 250km. Bez biegania, bez szosówki, bez ćwiczeń, ani innego durnego rozciągania. No to sobie zaplanował, że drugi tydzień też tak pociągnie. Ale więcej. Codziennie więcej niż tego dnia w poprzednim tygodniu. I trzeci tydzień też taki. Pod koniec drugiego tygodnia zaczął boleć bark od tego pływania, a wszystkie trasy rowerowe w promieniu 25km od domu się jakoś znudziły. Trzeciego tygodnia wypływało się Królikowi już 22.2km i wyjeździło 326km. W sumie w 21 dni napływał Królik 63.1km i najeździł na miejskim rowerze 883km. Średnio dziennie zajmowało to jakieś 3h40min i może dlatego jednak Królika umęczyło. Choć pewnie w równym stopniu co same treningi, umęczająca była robota i upał.

Codzienna kumulacja dystansu rowerowego w ciągu trzech tygodni
Codzienna kumulacja dystansu pływowego w ciągu trzech tygodni
 
I jeszcze zupełnie nieoczekiwanie się rekord zdarzył. Na najważniejszym dystansie. Niby coś tam Królik czuł, że jest lepiej. Trenerka po zmierzeniu czasu na 400m w łapkach powiedziała, że rekord chyba nieaktualny. Ee tam, pomyślał Królik, w łapkach to się leci szybko, sunie się jak kajak wyścigowy. Spokojnie może Królik nadrabiać po 6-7s na każdych 100m dzięki łapkom. A potem był do zrobienia perfidny trening 8x50m + 4x100m + 2x200m + 400m. Od początku w tempie rekordu na 400m. Oczywiście zaczęte za szybko. Dwusetki poszły jeszcze w tempie rekordu. Ale na czterysetce już Królik umierał od pierwszej długości. Brakowało powietrza, nogi zakwaszone, bebechy jakieś ściśnięte. Koszmar. Wyszło tyle, ile w grudniu na zawodach. Wszystko na marne, wszystkie te wysiłki, treningi, ćwiczenia...

Ale że Królik chodził na dodatkowe treningi do innej grupy, następnego dnia miał powtórkę tego treningu. Wiedział niby co go czeka, ale wcale nie zaczął wolniej. Gonił szybszych kolegów na torze. Tempa na pięćdziesiątkach i setkach jakieś kosmiczne. Dwusetki za szybko. O wiele za szybko. Ale coś było inaczej niż poprzedniego dnia. Jakby ruchy ramion płynniejsze, dłuższe, silniejsze. Jakby płynął Królik spokojnie, z zapasem. Trzeba było próbować. Zaczął Królik spokojnie, wyobrażał sobie, że ma na sobie łapki, które jak wiosła po prostu go przesuwają do przodu. I nie ma co kombinować, tylko tak ciało układać, żeby w tym wiosłowaniu za bardzo nie przeszkadzało. Ciężko. Ale trenerka powiedziała, żeby na trzeciej setce przyspieszyć. To dołożył Królik nieco siły. Trochę zaczęło brakować tlenu, ale zostały już tylko trzy długości; jeszcze niecałe dwie minuty tego koszmaru, już ostatnia setka. Na ostatnim nawrocie wyprzedził najwolniejszego kolegę na torze. To uczucie wyprzedzania zawsze daje niezłego kopa. A nogi tych płynących przodem jakby się nieco przybliżyły. Koniec! Powietrza! I ucho nastawione na czasy wykrzykiwane przez trenerkę. Co? Znowu nic? Czemu tak słabo? Przecież było szybko. Chwila, czasy bez odjęcia różnicy po 5 sekund między kolejnymi startującymi. Głowa się gotowała Królikowi i policzenie, że skoro startował czwarty, musi odjąć 15 sekund, a potem odjęcie tych 15 sekund od wyniku, jakoś nie bardzo sklejało się w faktycznie realny wynik. Rany! Niemożliwe. Poprawa kwietniowego rekordu o całe 11 sekund! A wyniku z grudniowych zawodów o 19 sekund! Koniec świata!

Rozkład tempa z zawodów w 2015, treningowego testu w kwietniu 2016, ostatniego treningowego testu (na czerwono) choć to rozkład hipotetyczny, bo Królik zna tylko wynik końcowy. Przerywaną linią zaznaczony hipotetyczny rozkład tempa konieczny do złamania 6 minut

Jeszcze sobie na wiosnę Królik żartował, że za 10 lat złamie 6 minut na 400m (klik). Ale nagle to stało się tak właściwie realne. Jeszcze tempo trzeba o te 2 sekundy podkręcić. A to tyle, ile udało się zrobić przez ostatnie cztery miesiące. Z bardzo umiarkowanym króliczym optymizmem można jakoś tam zaplanować, że w ciągu następnego roku trochę się uda jeszcze przyspieszyć.

Teraz zostało dziesięć dni do wyjazdu na obóz. Trzeba zaleczyć bark, trochę odpuścić pływanie, by się całkiem nie uprzykrzyło przed obozem, gdzie będzie go w nadmiarze aż do wyrzygu.