wtorek, 29 września 2015

Kuracja wyjazdem


Po trzech tygodniach w Warszawie się Królik totalnie rozłożył. A przecież nie robił nic znacząco odbiegającego od rutyny sztokholmskiej, gdzie wskakiwał do zimnego jeziora i pędził potem w mokrych ciuchach na rowerze, czy gdy wracał cały przemoczony z deszczowych wieczorków triathlonowych. Przez osiem miesięcy w Szwecji nie miał nawet kataru. Jest chyba tu, w Warszawie, coś, na co ciało Królika po prostu źle reaguje.

Objechanie półwyspu Howth to chyba najbliższa centrum Dublina porządna kolarska górka. I taki widok z portu w Howth w nagrodę

A na południe od Dublina - Dalkey Island, dalej w stronę Wicklow już przyzwoite podjazdy

Hipotezę tę potwierdza zdaje się fakt, że wszelkie kaszle, katary i inne ohydztwa ustąpiły po jednym dniu w Irlandii. Służbowe obowiązki obkleił Królik takimi drobnymi radościami jak wspinanie się rowerem na górki w Wicklow, bieganie po Phoenix Parku, czy obiegnięcie malowniczej Inis Mhór. A teraz musi się Królik uzbroić w cierpliwość i przetrwać w zdrowiu jesień w Warszawie.

Zachodnie wybrzeże i już zupełnie inne widoki

Widok z Dún Aonghasa. Atlantycko


czwartek, 17 września 2015

Koniec i początek. Powrót na basen


Koniec widoków z wody na las i skały. Koniec zimnej, pełnej życia, śmierdzącej wody. Koniec fal i prądu. Koniec oślepiającego słońca i marznących stóp. Koniec piachu w skarpetkach i brudnego ręcznika. Koniec pływania godzinami z niewiadomym tempem. Koniec leżenia na fali na plecach i gapienia się na chmury.

Widoki na najbliższe miesiące

A więc powrót do sekundnika z kolorowymi wskazówkami. Powrót do mierzenia czasów z dokładnością co do sekundy. Powrót do liczenia pociągnięć i rytmu pulsowania tętnicy szyjnej. Powrót do rozpisek przylepianych mokrą karteczką do podstawy słupka. Powrót do ćwiczeń technicznych, czyli pływania w najniewygodniejszy możliwy sposób. Powrót do uczucia, gdy ciemno robi się przed oczami, bo w oddechu nie została już ani jedna cząstka tlenu, a ściana z niebieskimi kafelkami jest jeszcze o całe pociągnięcie za daleko. Powrót do bólu w skroniach od uciskających łeb okularków. Powrót do topniejących z każdym powtórzeniem przerw przy ścianie. Powrót do omdlewających ramion i łapczywego wdechu przy każdym żałosnym motylkowym wynurzeniu się. Powrót do dziwnie nieprzyjaznej przestrzeni szatni basenowej i wzdrygania się na samą myśl o wskoczeniu do wody, gdy na zewnątrz nie wzeszło jeszcze zimowe słońce. 

Królicza łapa przednia (prawa), kadr z filmiku analizującego styl

To wszystko nic. To wszystko Królik oswaja już od dobrych kilkunastu lat. Gorzej, że jest to też powrót do zawstydzającego uczucia gonienia kolegów z grupy. Dopływania do ściany w momencie, gdy inni już dawno usłyszeli instrukcje do następnego ćwiczenia i wypoczęci wyruszają żwawo do jego realizacji, podczas gdy Królik nie może złapać oddechu po poprzednim. Powrót do poczucia niezdarności, nieskoordynowania i totalnej żałosności własnych ruchów w porównaniu ze sposobem poruszania się innych.

No i dobrze. Tylko niech to wszystko da wreszcie jakiś efekt! I żeby szybko można było znów poleżeć sobie bezkarnie na wodzie pod chmurami…