niedziela, 27 czerwca 2021

Stolice roweru. Philadelphia. Part 3

 

Sposoby poruszania się po Philadelphii są bardzo uklasowione i urasowione. I w ramach tego rowerowanie też. Imigranccy rozwoziciele jedzenia z wielkimi sześciennymi torbami i rowerami z jakimś dopędem elektrycznym; czarne dzieciaki na rowerach akrobatycznych. Biali kurierzy rowerowi z torbami po przekątnej i na ostrym kole; biali hipsterzy na rowerach z koszykami i fotelikami dziecięcymi; biali kolarze w lycrze; biali starsi niedzielni cykliści na rowerach trekkingowych z sakwami; biali mtb-owcy obrośnięci błotem wypadający z leśnej ścieżki…

 

Ścieżka rowerowa prowadzi towpath wzdłuż kanału


 

No i ścieżka wzdłuż Schuylkill, najlepsza i jedyna łatwo dostępna opcja rekreacyjnego jeżdżenia. A na trasie, jakieś 7 mil od centrum miasta, Manayunk. Historyczne i kultowe miejsce. Ważne jeszcze dla pierwszych mieszkańców Lenepe (z ich języka nazwa), potem prekursor industrializacji początku dziewiętnastego wieku (zapora, kanał, zrzucanie ścieków do rzeki). Następnie prekursor dezindustrializacji, degradacji i wreszcie gentryfikacji. Podręcznikowy przykład wręcz – bohema, artyści, studenci, eko, lofty, street art, targowisko na świeżym powietrzu, festiwal, industrialna przeszłość, organizacje sąsiedzkie, pomidory i bazylia w doniczkach. No i rowery. Te właściwe sposoby oczywiście: lycra, niedzielne wycieczki, czas wolny, styl życia. W mieście murale, stalowe rzeźby, tematyczne kawiarnie, stojaki rowerowe.

 

Podjazd Manayunk Wall zaczyna się za wiaduktem


 

W Manyunk historia rowerowa jest nawet starsza niż obecna gentryfikacja, różne kolarskie wyścigi od lat osiemdziesiątych chętnie zahaczały o kultowy Manayunk Wall, podjazd przez miasteczko o nachyleniu 17%. Trochę przypomina Manayunk podwarszawską Górę Kalwarię, choć ta nie jest gentryfikującą się dzielnicą miasta, ale tematy rowerowe w sztuce i komercji są bardzo wyraźne. W każdym razie biała klasa średnia może pomykać sobie na rowerach dla przyjemności. Czarne dzieciaki i dostawcy telepią się po fatalnych ulicach centrum i biednych dzielnic. 

 

Stary kolejowy S-bridge zamieniony na trasę pieszo-rowerową

 

niedziela, 20 czerwca 2021

Nigdy za dużo pływania


Dwa tygodnie Królik popływał sam w okropnym baseniku, już zaczął wymyślać jakieś dziwne ćwiczenia, gdy skończyły się wszelkie ograniczenia wirusowe i Królik dostał w końcu zaproszenie do najwspanialszej grupy pływowej w Philadelphii. Pływają sześć razy w tygodniu, są szybcy i oszukują na ćwiczeniach jak prawdziwi pływacy. Królik czuje, jakby w końcu znalazł swoje miejsce w tym mieście. Treningi są mocne, pływanie jest jardach, zegar jest z cyframi, a nie tarczą. Zadania rozpisane dla każdego toru na osobnej tablicy jakimiś dziwnymi skrótami. Woda jest dziwnie słona i bardzo chlorowana, w dni powszednie treningi są okropnie późno wieczorem. Królikowi już się coś wyrwało w stawie skokowym, w kręgosłupie w dwóch miejscach, w łopatce. Jest cudownie. Nigdy za dużo pływania. 

 




 

czwartek, 17 czerwca 2021

Stolice roweru. Philadelphia. Part 2

Philadelphia jest dużym, rozległym, bardzo zróżnicowanym, ale generalnie biednym, amerykańskim miastem… i jest polem walki pomiędzy różnymi użytkownikami przestrzeni.

 

Typowa sytuacja - dwukierunkowa jezdnia i pas rowerowy przy parkujących autach

 
Wysoki krawężnik, dziury, śmiecie itp.

W Philadelphii obowiązuje jedna prosta zasada. Silniejszy ma rację. Hierarchia jest więc odwrócona w porównaniu z tym, co widać w wielu miastach w Europie – pierwszeństwo ma pieszy, potem rower, na końcu auto. W Philadelphii pierwszeństwo mają samochody. Kierowcy skręcają w prawo przecinając drogę pieszym na przejściach, nie patrzą w ogóle na rowery. Powszechną praktyką kierowców jest zatrzymywanie się na pasach dla pieszych, a nie przed nimi, bo wtedy lepiej widać skrzyżowanie, można przeskoczyć na czerwonym, jak akurat nic nie jedzie. Albo po prostu przejechać. Wszelkie bardziej skomplikowane sytuacje, skręty ze zmianą pasa, ronda, rozjazdy, są po prostu próbą sił.

 

Infrastruktura nie pomaga. Ponieważ w wielu miejscach prawie nie ma pieszych, a i tak się z nimi nikt nie liczy, często nie ma osobnych sygnalizatorów świateł dla pieszych, jeżeli są, światła zmieniają się jednocześnie z tymi dla aut. Dla pojazdów światła jednocześnie zmieniają się z zielonego na czerwony i z czerwonego na zielony dla krzyżujących się ulic, a więc nie zostawiają żadnego marginesu, choćby dwóch sekund, na „ewakuację” wolniejszych uczestników ruchu ze skrzyżowania.

 

Nietypowa sytuacja - dwukierunkowy pas rowerowy przy jednokierunkowej jezdni

 

Chodniki są tragedią, o ile są, są nierówne, zarośnięte i zaśmiecone. To samo dotyczy infrastruktury rowerowej. Na ogół jej po prostu nie ma. Czasem na asfalcie można zauważyć ledwo widoczne, wytarte już znaki typu sharrow. Ścieżki „rekreacyjne”, oddzielone od jezdni, są totalnym wyjątkiem. Jeżeli coś jest, to na ogół pasy rowerowe. Przeprowadzane są niekonsekwentnie, urywają się, są wąskie, przy wysokim krawężniku, dziurawe, zastawione parkującymi „na chwilę” samochodami, zasłane śmieciami, najlepsze są oczywiście rozbite butelki. Wiadomo.

 

Takich znaków sygnalizujących przeskakiwanie pasa na ogół nie ma

 

Przede wszystkim jednak logika prowadzenia tych pasów jest czasem powalająca. To system w wielu amerykańskich miastach – jednokierunkowe ulice. Nie uliczki osiedlowe, ale na przykład dwu- czy czteropasmowe przelotówki. Pasy rowerowe są na ogół prowadzone po ich lewej stronie. Logika w tym jakaś jest. Po prawej stronie parkują przecież auta, są przystanki autobusowe i tak dalej. System nie byłby aż taki głupi, gdyby miasto miało wyłącznie jednokierunkowe ulice. Ale tak nie jest. I poruszając się na rowerze co chwila jest się w sytuacji nie tylko urywającego się pasa rowerowego, ale np. pomiędzy potokami aut jadącymi w przeciwnych kierunkach, skąd nie wiadomo, jak się wydostać.

 

Ben Franklin Parkway w kierunku ratusza 140 stóp szerokości, więc i pasy rowerowe się zmieściły

Nowy zielony pas w downtown

Nowy zielony pas na starym mieście

Wraz z poznawaniem miasta przedziwne akrobacje rowerzystów przestają dziwić i Królik sam ma już kilka wypracowanych przeskoków na stałych trasach. Przed muzeum wyjeżdża na czerwonym świetle przed samochodami, bo tylko tak może przeskoczyć na pas, który nagle zmienia stronę; skręcając z zakupów w stronę domu, przeskakuje na chodnik, żeby uniknąć ulicy z pasem rowerowym w obu kierunkach, z którego potem nijak nie da się skręcić w lewo i tak dalej.

 

Jeżdżenie po mieście wydaje się (i jest faktycznie) niebezpieczne. I to nie tylko na rowerze. Nawierzchnie są fatalnie utrzymane, ulice nie są sprzątane (z wyjątkiem ścisłego centrum i akcji sąsiedzkich), ale przede wszystkim ze względu na zachowania kierowców: klikanie na telefonie i słuchanie tak ogłuszającej muzyki, że w rezonans wpadają sąsiednie pojazdy, przekraczanie prędkości, wymuszanie pierwszeństwa.

czwartek, 10 czerwca 2021

Stolice roweru. Philadelphia. Part 1

 

Dawno temu Philadelphia była stolicą… teraz jest wielkim, intrygującym miastem, ale na pewno nie jest stolicą rowerów. Zanim jednak Królik ponarzeka na brak infrastruktury i koszmar rowerowania po Philadelphii, napisze coś (w miarę) optymistycznego.

 

Historyczna Philadelphia mieści się pomiędzy dwiema rzekami: Delaware i Schyulkill. Delaware jest nadal przemysłowo-portową rzeką, ledwo w paru miejscach można dojść do nabrzeża. O rowerowaniu wzdłuż Delaware w mieście można tylko pomarzyć. Natomiast mniejsza Schyulkill przemysłowo-transportowa już była i już od ponad 150 lat chronione są obszary zlewające wodę do rzeki. Młyny, manufaktury i fabryczki dawno zostały zlikwidowane, a brzegi są powoli naturalizowane. I to wzdłuż Schyulkill ciągnie się ścieżka rekreacyjno-rowerowa. Nie zawsze jest równie dobrze utrzymana, nie wszędzie całkiem ciągła, ale faktycznie można z Philadelphii wiele, wiele mil jechać w górę rzeki.

 



 

Najpopularniejszy odcinek ścieżki od Philadelphia Museum of Art do Strawberry Mansion Bridge, jest w ciągu ładnego dnia zatłoczony biegaczkami, spacerowiczami, rowerzystkami. Spokojniej jest po drugiej stronie rzeki, na zamkniętej dla samochodów Martin Luther King Drive. Królik przyjechawszy do Philadelphii uznał za oczywiste, że ten około 3.5mi odcinek drogi jest tylko dla rowerów, rolek, biegających psów, że wśród kwitnących drzewek jabłoni, wiśni i sweetgum tree można posiedzieć na ławce, gapić się na rzekę i wioślarzy.   

 

Wymiana nawierzchni na MLK drive, która i tak dubluje trasę 76

A tu się okazuje, że Martin Luther King Drive została zamknięta tymczasowo. Drogę zablokowano dla samochodów w marcu 2020. Z jednej strony miało być to poszerzenie możliwości spędzania wolnego czasu w okresie lockdownu, z drugiej – konieczność naprawienia koszmarnie zniszczonej nawierzchni. Na wiosnę roiło się tu od korzystających z pięknej pogody mieszkańców. Królik co rano spotyka wiewiórki, świstaki i ogromne żółwie przełażące powolutku przez jezdnię, nie mówiąc już o ptactwie wodnym i drzewnym. Zaczęła się wymiana nawierzchni i droga ma być ponownie otwarta w sierpniu 2021. Trwa awantura w mediach. Bicycle Coalition i inni apelują do miasta o zostawienie przestrzeni dla rowerów i biegaczy. „Samochodziarze” oczywiście uważają, że w mieście nigdzie się nie da dojechać, wszędzie „stoją w korkach”, a poza tym widok na rzekę jest dla wszystkich, czyli też dla tych, którzy jeżdżą autami. Włos się na Króliku jeży. Dyskusja jak wszędzie, ale poziom bezczelności „kierowców” chyba w Europie, nawet w Polsce niespotykany. Dla Królika ten kawałeczek drogi bez samochodów, to jedna z niewielu zalet przyjazdu do Philadelphii w takim dziwnym czasie.

 

Zatłoczona ścieżka po wschodniej stronie rzeki


Nowa nawierzchnia i spokój po zachodniej stronie rzeki + Strawberry Mansion Bridge

 

 

środa, 2 czerwca 2021

400 meters 500 yards

 

Po dwóch miesiącach bezpływowej rozpaczy Królikowi w końcu udało się znaleźć basen. Taki przy siłowni, w podziemiach jakiegoś podejrzanego budynku w samym centrum. Basen jest mały, płytki (z jednej strony nie sposób zrobić nawrotu), ciemny, a woda jest dramatycznie gorąca. Miejsce to ma jednak parę zalet - jest w miarę blisko, opłata za miesiąc była naprawdę niska, a choć trzeba rezerwować z wyprzedzeniem półgodzinne sloty (maksymalnie jeden dziennie), to publika przychodzi na ogół na parę minut się pomoczyć, więc Królikowi pozwalają zostać dłużej.  

 


 

Aha, no i basen ma 25 jardów długości. To jest 22.86 metra. Takie trochę nie wiadomo co. Ale nie, wiadomo, bo w tym dziwnym kraju na 25-jardowym basenie rozgrywa się zawody szkolne regulowane przez przepisy The National Collegiate Athletic Association. Inne wymiary to także inne odległości chorągiewek i oznaczeń T na dnie basenu (5 stop od ściany, w regulowanych przepisami FINA - 2 metry).

 


 

Królik się już trochę z tym basenikiem oswoił, no więc mierzy sobie czasy. A to na 8 długości, a to na 16, a to na 20. Tylko co one oznaczają? Jak wiele Królik stracił przez dwa miesiące niepływania? Porównania utrudnia brak możliwości zrobienia nawrotu z jednej strony. Ale w ogóle to raczej niebanalny problem. Zawody NCAA rozgrywane są też na dziwnych dystansach, stylem dowolnym na: 50, 100, 200, 500 i 1650 jardach (zmiennym na 200, 400 i 800 jardach).

 



 

Dystans 200 jardów można porównać z dystansem 200 metrów, najlepiej na krótkim basenie. Dystans jest krótszy, ale liczba nawrotów taka sama. Teoretycznie (po liniowym wydłużeniu wyniku o te ponad 17 brakujących metrów) zyskuje się na tej krótkości około 2 sekund. Dystans 500 jardów jest za to dłuższy od 400 metrów, ale robi się o 4 nawroty więcej. Skracając więc liniowo dystans z jardów do 400 metrów, znów zyskuje się około 2 sekund, pewnie za sprawą nawrotów. "Się zyskuje na jardach" - oczywiście tę tezę opiera Królik na całkiem przypadkowym porównaniu kilku rekordów najlepszych pływaczek świata z ostatnich lat. Sam musi po prostu więcej trenować, żeby cokolwiek zyskać na tym pływaniu w jardach.