czwartek, 17 czerwca 2021

Stolice roweru. Philadelphia. Part 2

Philadelphia jest dużym, rozległym, bardzo zróżnicowanym, ale generalnie biednym, amerykańskim miastem… i jest polem walki pomiędzy różnymi użytkownikami przestrzeni.

 

Typowa sytuacja - dwukierunkowa jezdnia i pas rowerowy przy parkujących autach

 
Wysoki krawężnik, dziury, śmiecie itp.

W Philadelphii obowiązuje jedna prosta zasada. Silniejszy ma rację. Hierarchia jest więc odwrócona w porównaniu z tym, co widać w wielu miastach w Europie – pierwszeństwo ma pieszy, potem rower, na końcu auto. W Philadelphii pierwszeństwo mają samochody. Kierowcy skręcają w prawo przecinając drogę pieszym na przejściach, nie patrzą w ogóle na rowery. Powszechną praktyką kierowców jest zatrzymywanie się na pasach dla pieszych, a nie przed nimi, bo wtedy lepiej widać skrzyżowanie, można przeskoczyć na czerwonym, jak akurat nic nie jedzie. Albo po prostu przejechać. Wszelkie bardziej skomplikowane sytuacje, skręty ze zmianą pasa, ronda, rozjazdy, są po prostu próbą sił.

 

Infrastruktura nie pomaga. Ponieważ w wielu miejscach prawie nie ma pieszych, a i tak się z nimi nikt nie liczy, często nie ma osobnych sygnalizatorów świateł dla pieszych, jeżeli są, światła zmieniają się jednocześnie z tymi dla aut. Dla pojazdów światła jednocześnie zmieniają się z zielonego na czerwony i z czerwonego na zielony dla krzyżujących się ulic, a więc nie zostawiają żadnego marginesu, choćby dwóch sekund, na „ewakuację” wolniejszych uczestników ruchu ze skrzyżowania.

 

Nietypowa sytuacja - dwukierunkowy pas rowerowy przy jednokierunkowej jezdni

 

Chodniki są tragedią, o ile są, są nierówne, zarośnięte i zaśmiecone. To samo dotyczy infrastruktury rowerowej. Na ogół jej po prostu nie ma. Czasem na asfalcie można zauważyć ledwo widoczne, wytarte już znaki typu sharrow. Ścieżki „rekreacyjne”, oddzielone od jezdni, są totalnym wyjątkiem. Jeżeli coś jest, to na ogół pasy rowerowe. Przeprowadzane są niekonsekwentnie, urywają się, są wąskie, przy wysokim krawężniku, dziurawe, zastawione parkującymi „na chwilę” samochodami, zasłane śmieciami, najlepsze są oczywiście rozbite butelki. Wiadomo.

 

Takich znaków sygnalizujących przeskakiwanie pasa na ogół nie ma

 

Przede wszystkim jednak logika prowadzenia tych pasów jest czasem powalająca. To system w wielu amerykańskich miastach – jednokierunkowe ulice. Nie uliczki osiedlowe, ale na przykład dwu- czy czteropasmowe przelotówki. Pasy rowerowe są na ogół prowadzone po ich lewej stronie. Logika w tym jakaś jest. Po prawej stronie parkują przecież auta, są przystanki autobusowe i tak dalej. System nie byłby aż taki głupi, gdyby miasto miało wyłącznie jednokierunkowe ulice. Ale tak nie jest. I poruszając się na rowerze co chwila jest się w sytuacji nie tylko urywającego się pasa rowerowego, ale np. pomiędzy potokami aut jadącymi w przeciwnych kierunkach, skąd nie wiadomo, jak się wydostać.

 

Ben Franklin Parkway w kierunku ratusza 140 stóp szerokości, więc i pasy rowerowe się zmieściły

Nowy zielony pas w downtown

Nowy zielony pas na starym mieście

Wraz z poznawaniem miasta przedziwne akrobacje rowerzystów przestają dziwić i Królik sam ma już kilka wypracowanych przeskoków na stałych trasach. Przed muzeum wyjeżdża na czerwonym świetle przed samochodami, bo tylko tak może przeskoczyć na pas, który nagle zmienia stronę; skręcając z zakupów w stronę domu, przeskakuje na chodnik, żeby uniknąć ulicy z pasem rowerowym w obu kierunkach, z którego potem nijak nie da się skręcić w lewo i tak dalej.

 

Jeżdżenie po mieście wydaje się (i jest faktycznie) niebezpieczne. I to nie tylko na rowerze. Nawierzchnie są fatalnie utrzymane, ulice nie są sprzątane (z wyjątkiem ścisłego centrum i akcji sąsiedzkich), ale przede wszystkim ze względu na zachowania kierowców: klikanie na telefonie i słuchanie tak ogłuszającej muzyki, że w rezonans wpadają sąsiednie pojazdy, przekraczanie prędkości, wymuszanie pierwszeństwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz