czwartek, 26 kwietnia 2018

Dlaczego biegamy? Odpowiada Bernd Heinrich

Why we run? Książeczka Bernda Heinricha jest urocza. Chyba najlepsze, co Królik czytał o bieganiu. Książka Murakamiego jest zbyt poetycka, inne sportowe na ogół nie grzeszą ani zawartością merytoryczną ani kunsztem literackim.

Na przykład "Najlepszy" jest jedną z najgorszych książek, które Królik kiedykolwiek przeczytał. Pierwsza książka Łukasza Grassa niestety była równie fatalna, no ale może jak ktoś pisze o własnej "cudownej przemianie" w sportowca, to trudno się dziwić; natomiast zmarnowanie fascynującej historii Jerzego Górskiego jest po prostu zbrodnią.


Why we run? jest także osobista, jest także motywująca, ale jednocześnie i przede wszystkim jest po prostu mądra, popularnie tłumacząca różne fizjologiczne i mechaniczne zjawiska związane z efektywnym poruszaniem się w świecie zwierząt. 

Heinrich tłumaczy prosto i przekonująco. To jedna z najmądrzejszych lekcji biologii, jakie Królik kiedykolwiek odebrał (nie żeby w jakimkolwiek sensie był w tym kierunku wyedukowany). Więc autor pokazuje, jak od ptaków nauczyć się można, jak być lekkim i jak optymalizować nie tylko wydatkowaną energię i prędkość, ale i zasięg; jak oddychać, by nie marnować czasu na nieefektywny w przypadku ssaków wydech. Od żab (samców) nauczyć się można, jak długodystansowo kumkać. Od owadów, jak grzać mięśnie przed wysiłkiem. Od wielbłądów, jak być odpornym na upał i utratę wody zagęszczając krew i chroniąc najbardziej wyeksponowane na słońce elementy ciała.

Heinrich pisze też o ewolucji człowieka. O przewadze, jaką zyskały hominidy w poruszaniu się, dzięki stanięciu na dwóch nogach. Stały się co prawda niezbyt szybkimi, ale wytrwałymi biegaczami stadnymi, z lepszym wzrokiem, wolnymi rękoma, co dawało im wyższość nad innymi padlinożercami i drapieżnikami.

Dzięki możliwości pocenia się całym ciałem taki protoczłowiek zyskiwał wytrzymałość pozwalającą na zabieganie ofiary na śmierć. Zdaniem Heinricha jednak to także ewolucyjnie możliwe, dzięki rozwijaniu mózgu, umiejętności długofalowego planowania. W tym sawannowym środowisku rodzi się też według autora wyraźny podział w budowie ciała pomiędzy płciami. Kobiety, które były albo w ciąży, albo obciążone małymi dziećmi, nie mogły uganiać się za zwierzyną. Mężczyźni zaś musieli przynosić mięso, nawet jeżeli nie stanowiło ono znaczącej części diety łowców zbieraczy. Był to jednak wyraz ich umiejętności, zwinności i wytrwałości. Krótko mówiąc przehandlowywali mięso za seks. Kobiety wybierały tych, którzy najlepiej byli do polowania przystosowani.




Heinrich twierdzi, że sport (i inne rywalizacje dzisiejszego świata), to nie tylko rywalizacja ciał. To także efekt ludzkiego dążenia do realizacji dalekosiężnych planów, rozwiniętej inteligencji, potrzeby rywalizacji. W książkę wpleciona jest historia przygotowań autora i jego zwycięstwa w biegu na 100km w 1981 (czas 6:38 – wow!). To jednak w żadnym sensie nie jest poradnik. Nie zmienimy tego, ile mamy mitochondriów w komórkach mięśniowych, ani umiejscowienia żołądka, ani przepływu powietrza przez płuca. Ale ta książeczka pozwala zrozumieć mnóstwo rzeczy o mechanice biegu, o wydolności tlenowej, jedzeniu, rodzajach mięśni. I po prostu o świecie zwierząt, o których nie uczy się (why???) w szkole. Wraca nawet zmora czwartej klasy dawnych (a może i obecnych) podstawówek: euglena zielona! Okazuje się, że to niesamowicie mądre stworzonko!

Wreszcie ta książka, to historia samego Heinricha, który ma ciekawą przeszłość rodzinną, naukową i biegową. Niestety autor chwali się tym, że je mięso, a także poluje, wręcz uznaje to za zdrową realizację pierwotnych instynktów. Zdziwiła też Królika nieco jego deklaracja, że nigdy się nie rozciągał i uważa to za absurdalny wymysł. Tym niemniej to naprawdę urocza książka. I dla zwierza takiego, jak Królik motywująca. Nie motywująca idiotycznym: dasz radę, you can do it! Motywująca do mądrości.

sobota, 21 kwietnia 2018

Uwolnienie z kieratu

Przeskok z zimy do lata spektakularny. Już Królik dostał alergii na słońce, już wychodzą bąble na skórze i woda się z nosa leje po jakichś pyłach roślinnych, czy innych wiosennych zapachach.

No ale jest cudnie. Trochę więcej biegania. Nawet z jakimiś dodatkowymi ćwiczeniami. Achillesy szczypią, ale chyba jest lepiej niż było.


A przede wszystkim nastąpiło uwolnienie z kieratu. Szkot wreszcie wydostał się z trenażera. Dostał nową oponę i nowy łańcuch i już śmiga, choć Królika plecy bolą i jakoś woli wolno sobie jeździć na zwykłym rowerze.


W Króliczej stajence nastąpiły też inne zmiany. Dwa stare rowery przeszły do ostatecznej umieralni. Pernilla awansowała do piwnicznego przedsionka rowerowej kostnicy. Za to na górze pojawiła się nowa postać, Ylva. No musiał Królik dokonać tej zamiany, skończyć z niesprawnym rowerem zapasowym, który jeździł na krótsze wyjazdy (Pernillą). Ylva jest elegancka i kompaktowa, akurat na podróże pociągiem i dojazdy do pracy w obcym mieście. Chrzest bojowy za cztery dni w Krakowie.



A sam Królik uwolnił się z basenu. Wreszcie może pływać w jeziorku, gapić się na chmury, łykać szlamowatą wodę. Lato jest fantastyczne, choć pracy dużo Królik ma, ale już za chwilę majówkowy obóz pływacki. Najważniejsze, że nad morzem!

niedziela, 8 kwietnia 2018

Potęga (króliczej) głowy

Królik nienawidzi pozytywnego myślenia, motywowania się, coachingu i tych innych bzdur z zakresu poppsychologii.

Ale...

Przed świętami coś Królik prychał, kichał, aż w końcu odkręcił się kurek z katarem i lało się Królikowi z nosa przez dwa dni bez przerwy. Potem z kolei gardło, oskrzela, kaszel, pocenie się, ból głowy, niechęć do życia. Ale Królik twardo trzymał się przekonania, że nie można leżeć w łóżku. I biegał po wietrze i śniegu, potem jeszcze z litr potu z niego wychodził przez godzinę po biegu; chodził na basen, wszędzie jeździł rowerem, na trenażerze ledwo siedział i ledwo kręcił, ale kręcił. Mimo choroby, mimo świąt udało się codziennie potrenować, popocić się, zażyć słońca, deszczu i wiatru. Królik uważa, że żeby takie zaziębienie zwalczyć, trzeba układowi odpornościowemu dać kopa, a nie rozmemływać go w ciepłym łóżku.

Wisła. Codziennie

I po paru dniach było lepiej. Katar i coś w oskrzelach wciąż zalega, ale Królik uznał, że jest zdrowy i wrócił do mocniejszych treningów. A tu lato się zrobiło. Więc las, Wisła, szlajanie się na rowerze po kilkadziesiąt kilometrów dziennie codziennie pod tym słońcem. I parę fajnych treningów wpadło. Wymyślone przez niekoleżeńskiego kolegę z drużyny 60min ciągiem pływanie z każdą kolejną czterysetką zaczynaną od basenu w stylu w kolejności do zmiennego. Prawie udało się 3600m zmieścić w tę godzinę. No i bieganie, chyba najprzyjemniejszy w życiu trening 10km BNP z trenerką i koleżanką w jednej osobie.

Godzina pływu ciągiem. Ćwiczenie głowy

Na wykresie tempa słabo widać, ale to było jedne z ładniejszych 10km BNP

Takie trenowanie strasznie dobrze robi Królikowi na głowę. A z lepszą głową lepiej się trenuje.