W Europie stolice
roweru są dwie. I można by się spierać, która lepsza, ale jest to o tyle
trudne, że są one zupełnie różne. Różne też ma z nimi Królik doświadczenia i
pewnie nie jest tu do końca obiektywny. Bo od razu Królik musi przyznać, że
kocha Amsterdam bezwarunkowo. W Amsterdamie Królik czuje się jak w domu, po
Amsterdamie Królik poruszać się może z zamkniętymi oczyma, Amsterdam ma Królik
pod skórą i w uszach. Natomiast w Kopenhadze Królik przejeździł owszem ładnych
kilkaset kilometrów, ale było to tylko w lecie, i ani Królik języka nie zna,
ani nie miał okazji dogłębnego poznania zwyczajów. Ale… nawet na pierwszy rzut
oka różnice w codziennym poruszaniu się na dwukółce po tych miastach są
ogromne.
Zacznijmy od
Kopenhagi. Infrastruktura rowerowa jest niesamowita. Gładkie, szerokie,
jednokierunkowe, dobrze oznakowane ścieżki lub pasy dla rowerów, sygnalizacja
świetlna, radary pokazujące prędkość (bo na niektórych ścieżkach w godzinach szczytu
jest ograniczenie prędkości do 20km/h, a jak się z taką prędkością jedzie,
trafia się na zieloną falę świateł). Na niektórych skrzyżowaniach są nawet
podnóżki i poręcze dla zatrzymujących się na światłach rowerzystów, żeby nie
musieli zsiadać z siodełka – bardzo wygodne, w szczególności, gdy wiezie się
ciężki ładunek (choćby dziecko) na kierownicy lub bagażniku. Ale nie w tym tkwi
specyfika duńskiego rowerowania. Poruszający się po Kopenhadze są bardzo
zdyscyplinowani. Przestrzegają przepisów, nie przejeżdżają na czerwonym świetle;
jak przechodzą przez pasy, to zsiadają z roweru, nie jeżdżą ścieżkami pod prąd,
sygnalizują zamiar skrętu lewą ręką (wyciągniętą, jeżeli skręcają w lewo,
uniesioną, jeżeli skręcają w prawo – to bardzo dobry system, znacznie lepszy
niż wyciąganie prawej ręki przy skręcie w prawo). Na większości skrzyżowań
skręt w lewo robi się „na dwa razy”, przejeżdża prosto przez skrzyżowanie i
ustawia na prostopadłej ścieżce lub pasie dla rowerów. Na dużych ulicach,
których w Kopenhadze nie brakuje, to bardzo bezpieczny sposób. Do takiego
jeżdżenia po mieście musiał się Królik przyzwyczaić. Nastąpiło to jednak szybko
i bezboleśnie, co więcej prędko nabrał Królik przyjemności z przestrzegania
tych wszystkich zasad ruchu rowerowego.
Amsterdam jest inny.
W Amsterdamie rower ma zawsze pierwszeństwo. W Amsterdamie rowerzysta jedzie
tak, jak mu wygodniej i tak, żeby nigdy się nie zatrzymywać. W Amsterdamie
przejeżdża się na czerwonym świetle („się” bo jest to ogólna zasada, której
nieprzestrzeganie może prowadzić do kolizji), w Amsterdamie jeździ się pod
prąd, jeździ się po ścieżkach, pasach, jezdniach, rzadko, ale bywa i po
chodnikach. W Amsterdamie rozgania się plączących się po ścieżkach turystów
przeraźliwym dzwonieniem. W Amsterdamie przejeżdża się w ostatniej chwili przed
nadjeżdżającym tramwajem. W Amsterdamie przepycha się, dosłownie łokciami,
przez rowerowy korek. Infrastruktura rowerowa w Amsterdamie jest bardzo dobra,
ale w samym centrum ogranicza się często do dopuszczenia ruchu rowerów w obydwu
kierunkach na wąskich uliczkach o kiepskiej nawierzchni. W Amsterdamie jeździ
się parami, trójkami, blokuje się cały pas jezdni, wozi się ludzi i inne
przedziwne przedmioty na ramie lub bagażniku; w Amsterdamie gada się na rowerze
przez telefon (w Kopenhadze raz Królik telefon wyjął, zaraz go policjant
pouczył, że nie wolno). W Amsterdamie jeździ się na rowerze zawsze i wszędzie,
podjechanie do odległego o 200m sklepu na rowerze jest oczywistą oczywistością,
pójście tam na piechotę, byłoby trochę dziwne.
Jeżdżenie na
dwukółce w Amsterdamie Królik może porównać z bieganiem po lesie w ciepły
jesienny dzień. Jest swoboda, jest radość, jest jakaś niesamowita wolność.
Bywają oczywiście korki, turyści, otwarte mosty, wiatr, śnieg i deszcz. Ale nie
zmienia to faktu, że tak jak biegacz w lesie, tak rowerzysta w Amsterdamie
zawsze czuje się na drodze najważniejszy. Jeżdżenie w
Kopenhadze kojarzy się Królikowi z jechaniem dobrym, niemieckim autem po
dobrej, niemieckiej autostradzie. Można bezpiecznie jechać szybko, można
cieszyć się gładkością nawierzchni i doskonałym oznakowaniem. Wspaniałe, ale
jakże różne od biegania po lesie. Zastrzega tu Królik,
że Amsterdam jest bardzo różny od reszty Holandii. Dotyczy to bardzo wielu
aspektów życia społecznego, wiele miast holenderskich ma lepszą infrastrukturę
rowerową niż stolica, ale ta anarchia ruchu rowerowego jest w Amsterdamie
zapewne znacznie dalej posunięta, niż w jakimkolwiek innym mieście.
I jeszcze coś o
samych rowerach. W obu miastach dominują lokalne marki: Kildemoes, czy Winther
w Kopenhadze, Gazelle i Batavus w Amsterdamie, ale również na pierwszy rzut
oka, amsterdamskie rowery są w znacznie gorszym stanie. Przerdzewiałe ramy, powiewające
luźno tylne błotniki, powyginane obręcze, wystające spod opon dętki, rzężące
łańcuchy to normalny stan wielu pojazdów. Zabezpieczenia natomiast są zawsze co
najmniej podwójne: blokada na tylne koło i dwukilowy łańcuch o spawanych
ogniwach spinający ramę, przednie koło i stojak, latarnię, czy ogrodzenie. W
porównaniu z tym, kopenhaskie dwukółki porzucane są niemal nonszalancko,
zapięte często jedną jakąś cieniuśką stalową linką. Kultura rowerowa nie kończy
się bowiem na zachowaniach na drodze. I o tym jeszcze Królik napisze w
kolejnych odcinkach.