poniedziałek, 25 listopada 2013

Kto wymyślił solone orzechy?

Królik podzielić chce się tu pewnym swoim oburzeniem z zakresu przemysłu spożywczego.

Królik jako stworzenie kicające na paliwie roślinnym, tłuszcze pobiera przede wszystkim z orzechów i pestek. Lubi Królik nerkowce, arachidowe (choć to raczej fasolki), pecan. Lubi Królik migdały (blanszowane). Pistacje też nie są złe. W sumie najmniej te krajowe Królik lubi: laskowe i włoskie. Ich skórka, podobnie jak w migdałach, drapie Królika w gardło. Poza tym równie dobre są pestki: słonecznika, dyni. Własnoręcznie podprażone na patelni. I jeszcze uprażona cieciorka. Królik pogryza orzechy pewnie zbyt rzadko, za to w zbyt dużych ilościach na raz. Fajne są mieszanki orzechów z różnymi suszonymi owocami: żurawiną lub wiśniami najlepiej. Choć wtedy oprócz tłuszczu pobiera się jeszcze jakąś megadawkę cukru z innym konserwantem. Dość, że orzechy są generalnie słodkie. Taki mają smak.

Słodkie, słodkie, słodkie!

Kto więc wymyślił solone orzechy? Dlaczego większość paczkowanych orzechów jest oblepiona słonym tłuszczem? Dlaczego w prowincjonalnym sklepie można dostać tylko solone orzeszki ziemne? To jest jakiś czysty absurd! Orzechy są słodkie! I tłuste same w sobie. I już nic im nie trzeba dodawać!




wtorek, 19 listopada 2013

Rok temu. Dycha


Dokładnie rok temu Królik przebiegł dziesięć kilometrów. Nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie to, że było to pierwsze dziesięć kilometrów po wydostaniu się Królika z totalnej zapaści.

Królik biegał już od dawna i wykręcił dość przyzwoite życiówki na wszystkich dystansach w 2010 i 2011 roku, przebiegł kilka maratonów, no w ogóle było świetnie. I nagle Królik zaczął zapadać się w czeluści czarnej, wszystko się Królikowi rozpadło. W końcu szufelką zeskrobywano Królika z ulicy, potem przesyłano z jednej placówki do drugiej. Totalny dramat. A najgorsze było to, że Królik nie mógł pływać, nie mógł jeździć na rowerze, nie mógł biegać. Jak się trochę Królikowi polepszyło, zaczął wymykać się ze szpitala na spacer, ale próby truchtania spełzały na niczym. Głowa, serce, stawy odmawiały posłuszeństwa. Powolutku Królik wracał do życia. Dopiero w wakacje 2012 roku wrócił na rower i na basen. A z bieganiem wciąż było źle, królicze ciało nie dawało rady. Pięćset metrów przetruchtane boso po plaży było szczytem możliwości. Więcej czasu spędzał Królik w wodzie, ale wciąż próbował biegać – boso, po trawie, na bieżni mechanicznej, wolniutko, byle tylko się nie przeciążać. W październiku 2012 roku wreszcie pokonał Królik kicowym krokiem pięć kilometrów, a w listopadzie – dziesięć. I już nic nie mogło go powstrzymać, biegał jeszcze z wenflonem w łapce, znów oszukiwał lekarzy, ale wracał do żywych. Nawet przyzwoity wynik wypływał w zawodach na 400m stylem dowolnym. I w biegu sylwestrowym na 10 kilometrów wystartował pod koniec roku.

Więc Królik biega jakby od roku dopiero. Ale apetyt ma na pokonywanie dystansów takich jak wcześniej, na kicanie w tempach, które osiągał przed zapaścią. I to na razie się nie udaje. W 2013 roku Królikowi na pięć kilometrów zabrakło ponad dwóch minut do życiówki sprzed dwóch lat; na dziesięć kilometrów – dwóch minut. Na dłuższych dystansach nawet nie startował. Plan Królik teraz wdraża taki, żeby na wiosnę przekicać półmaraton – jak najszybciej, ale wciąż pewnie będzie to dramatycznie wolniej niż trzy lata temu. Strasznie się Królik tym martwi, z rozpaczą patrzy na te swoje obecne wyniki, bardzo by chciał, żeby postępy nadchodziły szybciej. Ale nie ma nic za darmo. I dlatego Królik czasem, jak dziś, do kalendarza zagląda i przypomina sobie, jak to było i że jeszcze w poprzednie wakacje z zażenowaniem zdejmował buty w parku, żeby choć kilkaset metrów przetruchtać po trawie, gdy dookoła inni biegacze realizowali swoje wielkie plany; że dopiero rok temu przebiegł po raz pierwszy całe dziesięć kilometrów.

sobota, 16 listopada 2013

Stolice roweru. Kopenhaga i Amsterdam


W Europie stolice roweru są dwie. I można by się spierać, która lepsza, ale jest to o tyle trudne, że są one zupełnie różne. Różne też ma z nimi Królik doświadczenia i pewnie nie jest tu do końca obiektywny. Bo od razu Królik musi przyznać, że kocha Amsterdam bezwarunkowo. W Amsterdamie Królik czuje się jak w domu, po Amsterdamie Królik poruszać się może z zamkniętymi oczyma, Amsterdam ma Królik pod skórą i w uszach. Natomiast w Kopenhadze Królik przejeździł owszem ładnych kilkaset kilometrów, ale było to tylko w lecie, i ani Królik języka nie zna, ani nie miał okazji dogłębnego poznania zwyczajów. Ale… nawet na pierwszy rzut oka różnice w codziennym poruszaniu się na dwukółce po tych miastach są ogromne.

Zacznijmy od Kopenhagi. Infrastruktura rowerowa jest niesamowita. Gładkie, szerokie, jednokierunkowe, dobrze oznakowane ścieżki lub pasy dla rowerów, sygnalizacja świetlna, radary pokazujące prędkość (bo na niektórych ścieżkach w godzinach szczytu jest ograniczenie prędkości do 20km/h, a jak się z taką prędkością jedzie, trafia się na zieloną falę świateł). Na niektórych skrzyżowaniach są nawet podnóżki i poręcze dla zatrzymujących się na światłach rowerzystów, żeby nie musieli zsiadać z siodełka – bardzo wygodne, w szczególności, gdy wiezie się ciężki ładunek (choćby dziecko) na kierownicy lub bagażniku. Ale nie w tym tkwi specyfika duńskiego rowerowania. Poruszający się po Kopenhadze są bardzo zdyscyplinowani. Przestrzegają przepisów, nie przejeżdżają na czerwonym świetle; jak przechodzą przez pasy, to zsiadają z roweru, nie jeżdżą ścieżkami pod prąd, sygnalizują zamiar skrętu lewą ręką (wyciągniętą, jeżeli skręcają w lewo, uniesioną, jeżeli skręcają w prawo – to bardzo dobry system, znacznie lepszy niż wyciąganie prawej ręki przy skręcie w prawo). Na większości skrzyżowań skręt w lewo robi się „na dwa razy”, przejeżdża prosto przez skrzyżowanie i ustawia na prostopadłej ścieżce lub pasie dla rowerów. Na dużych ulicach, których w Kopenhadze nie brakuje, to bardzo bezpieczny sposób. Do takiego jeżdżenia po mieście musiał się Królik przyzwyczaić. Nastąpiło to jednak szybko i bezboleśnie, co więcej prędko nabrał Królik przyjemności z przestrzegania tych wszystkich zasad ruchu rowerowego.

Amsterdam jest inny. W Amsterdamie rower ma zawsze pierwszeństwo. W Amsterdamie rowerzysta jedzie tak, jak mu wygodniej i tak, żeby nigdy się nie zatrzymywać. W Amsterdamie przejeżdża się na czerwonym świetle („się” bo jest to ogólna zasada, której nieprzestrzeganie może prowadzić do kolizji), w Amsterdamie jeździ się pod prąd, jeździ się po ścieżkach, pasach, jezdniach, rzadko, ale bywa i po chodnikach. W Amsterdamie rozgania się plączących się po ścieżkach turystów przeraźliwym dzwonieniem. W Amsterdamie przejeżdża się w ostatniej chwili przed nadjeżdżającym tramwajem. W Amsterdamie przepycha się, dosłownie łokciami, przez rowerowy korek. Infrastruktura rowerowa w Amsterdamie jest bardzo dobra, ale w samym centrum ogranicza się często do dopuszczenia ruchu rowerów w obydwu kierunkach na wąskich uliczkach o kiepskiej nawierzchni. W Amsterdamie jeździ się parami, trójkami, blokuje się cały pas jezdni, wozi się ludzi i inne przedziwne przedmioty na ramie lub bagażniku; w Amsterdamie gada się na rowerze przez telefon (w Kopenhadze raz Królik telefon wyjął, zaraz go policjant pouczył, że nie wolno). W Amsterdamie jeździ się na rowerze zawsze i wszędzie, podjechanie do odległego o 200m sklepu na rowerze jest oczywistą oczywistością, pójście tam na piechotę, byłoby trochę dziwne.

Jeżdżenie na dwukółce w Amsterdamie Królik może porównać z bieganiem po lesie w ciepły jesienny dzień. Jest swoboda, jest radość, jest jakaś niesamowita wolność. Bywają oczywiście korki, turyści, otwarte mosty, wiatr, śnieg i deszcz. Ale nie zmienia to faktu, że tak jak biegacz w lesie, tak rowerzysta w Amsterdamie zawsze czuje się na drodze najważniejszy. Jeżdżenie w Kopenhadze kojarzy się Królikowi z jechaniem dobrym, niemieckim autem po dobrej, niemieckiej autostradzie. Można bezpiecznie jechać szybko, można cieszyć się gładkością nawierzchni i doskonałym oznakowaniem. Wspaniałe, ale jakże różne od biegania po lesie. Zastrzega tu Królik, że Amsterdam jest bardzo różny od reszty Holandii. Dotyczy to bardzo wielu aspektów życia społecznego, wiele miast holenderskich ma lepszą infrastrukturę rowerową niż stolica, ale ta anarchia ruchu rowerowego jest w Amsterdamie zapewne znacznie dalej posunięta, niż w jakimkolwiek innym mieście.

I jeszcze coś o samych rowerach. W obu miastach dominują lokalne marki: Kildemoes, czy Winther w Kopenhadze, Gazelle i Batavus w Amsterdamie, ale również na pierwszy rzut oka, amsterdamskie rowery są w znacznie gorszym stanie. Przerdzewiałe ramy, powiewające luźno tylne błotniki, powyginane obręcze, wystające spod opon dętki, rzężące łańcuchy to normalny stan wielu pojazdów. Zabezpieczenia natomiast są zawsze co najmniej podwójne: blokada na tylne koło i dwukilowy łańcuch o spawanych ogniwach spinający ramę, przednie koło i stojak, latarnię, czy ogrodzenie. W porównaniu z tym, kopenhaskie dwukółki porzucane są niemal nonszalancko, zapięte często jedną jakąś cieniuśką stalową linką. Kultura rowerowa nie kończy się bowiem na zachowaniach na drodze. I o tym jeszcze Królik napisze w kolejnych odcinkach.

piątek, 8 listopada 2013

Stolice roweru. Odcinek pierwszy o feminizacji


Przyjazność miasta rowerom można zmierzyć. Współczynnik Copenhagenize jak sama nazwa wskazuje, za przodujące w ruchu rowerowym miasto uznaje Kopenhagę. Choć w 2013 roku Amsterdam osiągnął 83 punkty, podczas gdy Kopenhaga 81 (nie trzeba dodawać, że były to dwa pierwsze miejsca na liście, a w 2011 roku było podobnie). Te dwa miasta, choć konkurować mogą pod względem natężenia ruchu rowerowego, to jednak przede wszystkim różnią się zachowaniami rowerzystów. O tym Królik jeszcze napisze. Ciekawym jednak jest, że w skład współczynnika wchodzi stopień feminizacji ruchu rowerowego. To ciekawy wskaźnik. Może świadczyć o umasowieniu tej formy transportu, o poczuciu bezpieczeństwa rowerzystów, o dobrej jakości infrastruktury.

Królik we wrześniu i październiku podjął wobec powyższego własne niereprezentatywne zliczanie rowerzystów i rowerzystek w Warszawie. Podczas jazdy dwukółką po mieście swoim bezdotykowym skanerem płci Królik zliczał wszystkich rowerzystów i rowerzystki w zasięgu wzroku. Jeżeli skaner dawał niekonkluzywny wynik, rowerzysta nie był uwzględniany. Oczywiście badanie było przeprowadzane w szczególności na codziennych trasach Królika po mieście i w czasie, kiedy Królik jeździ. Dodatkowo nie było to zliczanie pojedynczych, unikalnych rowerzystów, ale wszystkich pojawiających się w zasięgu króliczego wzroku, czyli raczej częstotliwość płci, ten sam rowerzysta mógł być zliczany codziennie przez Królika. A zatem: Królik zliczył w sumie 1565 rowerzystów. Kobiety stanowiły 30,5% z nich. Ani razu podczas jednokrotnego zliczania liczba kobiet nie przekroczyła liczby mężczyzn. Dodatkowo Królik zaobserwował, że większy odsetek rowerzystek niż rowerzystów jeździ po chodnikach, korzysta z rowerów publicznych, jeździ w centrum miasta i w środku dnia. Bardzo niewiele jest też starszych rowerzystek. Wydaje się więc, że kobiety rzadziej korzystają z roweru jako podstawowego środka transportu, w szczególności na dłuższe dystanse.

Podczas tego zliczania pogoda była wspaniała, było ciepło i sucho. Królik zamierza powtórzyć swoje badanko w zimie, jak spadnie śnieg. I dalej weryfikować tezę o większym wpływie przyjazności otoczenia na decyzje o rowerowaniu kobiet niż mężczyzn w Warszawie.