czwartek, 21 sierpnia 2014

Stolice roweru. Trzy kropki dla rowerów w Toronto


Toronto jest miastem na wskroś amerykańskim, dzielącym wiele cech z takimi (znanymi Królikowi) metropoliami jak Nowy Jork, czy Chicago. Jest też miastem niezwykle zróżnicowanych, niewielkich dzielnic. Śródmieście natomiast jest, zdaniem Królika, nijakie, nieciekawe, wydrenowane z ludzi przez PATH (gigantyczne handlowe podziemia) i takie niemożliwe miejsca jak rozciągające się pomiędzy dwiema stacjami metra, zjadające cztery przecznice, centrum handlowe Eaton Centre oraz poprzecinane autostradami i torami kolejowymi oddzielającymi miasto od jeziora.

Cała metropolia, czy raczej dziewięciomilionowy rejon Golden Horseshoe, owijający się wokół zachodniego krańca jeziora Ontario, jest tak rozległy, że nie sposób choćby pobieżnie zjeździć go w kilka dni. Ogranicza się więc tu Królik do obserwacji z samego centrum Toronto, po którym miał okazję trochę porowerować.

Ścieżka rekreacyjna. Czasem wzdłuż plaży i jeziora, częściej przez jakieś przemysłowo-autostradowe krajobrazy

Pierwsze wrażenia skłoniły Królika do porównań z Manhattanem, gdzie ulice i chodniki są tak zatłoczone, że dla rowerów właściwie nie ma tam miejsca. W Toronto rowerów jest „optycznie” znacznie więcej, a jeżdżą „normalni ludzie” – wyglądający na studentów, pracowników biur, drobnych przedsiębiorców (w szczególności np. w okolicach Chinatown, Little Italy, czy Kensington Market); młodzi i starzy, nie ma też wyraźnej przewagi jeden z płci, czy typu roweru.

W Toronto są cztery rodzaje „ścieżek” rowerowych. Po pierwsze są ścieżki rekreacyjne, de facto „multi-use”, czyli dzielone z pieszymi, prowadzące wzdłuż wybrzeża jeziora Ontario (nie bez przerw), czy wzdłuż rzek zrzucających swe wody do tegoż. Po drugie są pasy rowerowe, oddzielone ciągłą linią. Jeżdżenie i parkowanie innych pojazdów jest tu niedozwolone, acz zdarza się raczej często. Po trzecie są miejsca oznaczone „sharrows”, czyli sierżantami rowerowymi, choć nie zapewniają wydzielonego miejsca dla rowerów, wskazują miejsce na pasie (często pośrodku) i kierunek ruchu rowerzystom, a kierowcom przypominają o konieczności podzielenia się przestrzenią. Mimo że jest to tylko trochę farby na asfalcie, czuł się Królik w takich miejscach ze swoim rowerem bezpieczniejszy. Często jest jednak tak, że sharrows wcale nie poprawiają sytuacji rowerzysty na drodze. Wymalowane są na prawym z dwóch pasów ruchu w jednym kierunku i na nim często parkują samochody, a lewy pas samochody dzielą z tramwajem, co pozostawia rowerzystów w niemiłej sytuacji i konieczności jechania pomiędzy zaparkowanymi autami, a tramwajem.


Sharrows są niestety tylko przypomnieniem, że rowery mają prawo poruszać się jezdnią (gdy ich nie ma, też mają prawo). Trzy kropki na kontrapasie rowerowym, widać też, gdzie została zatopiona pętla

I wreszcie czwarty rodzaj infrastruktury rowerowej, który przywodzi nas do tytułowych tajemniczych trzech kropek. Kontrapasy rowerowe wprowadzone zostały na wielu osiedlowych, niewielkich jednokierunkowych uliczkach. Oznaczone są żółtą ciągłą linią i symbolem roweru. Ponieważ jednak sygnalizacja świetlna na wielu skrzyżowaniach uliczek osiedlowych z większymi wzbudzana jest na żądanie (pętlą indukcyjną w przypadku samochodów i przyciskiem dla pieszych), rowerzyści poruszający się pod prąd, musieliby czekać na samochód z przeciwka lub musieliby zejść z roweru i przycisnąć przycisk przy przejściu dla pieszych. W niektórych miejscach jednak zatopiono w asfalcie pętle indukcyjne, które wzbudzić może rower. Trzy kropki wskazują miejsce na jezdni, gdzie należy się ustawić, by uruchomić zmianę świateł. Choć lepiej byłoby, żeby wzbudzanie zielonego światła następowało zanim rowerzysta dojedzie do skrzyżowania, jest to miły gest.


Autostrada przez centrum miasta i skandaliczny napis dla pieszych: „wait for gap”. Amerykański zwyczaj komunikowania się z użytkownikami dróg za pomocą napisów raczej niż znaków

Dwukółkowanie po płaskim Toronto jest raczej przyjemne. Problemem są kierowcy wyprzedzający w bardzo bliskiej odległości (ale rowerzyści też mają zwyczaj przepychania się pomiędzy samochodami czekającymi na światłach a krawężnikiem, gdy nie ma dla nich wystarczająco dużo miejsca), a także samochody skręcające w prawo. W prowincji Ontario dopuszczony jest skręt w prawo na czerwonym świetle i skręcające auta często blokują rowerzystom przejazd prosto. Jeśli chodzi o skręt w lewo, przepisowo kierujący rowerami powinni robić to tak, jak samochody, ale widać, że rowerzyści się tego boją i skręcają na dwa razy, często jeżdżąc po przejściu dla pieszych.

Bike share Toronto. Dziwnym trafem porusza się Królik po miastach opanowanych przez jednego operatora. Tymczasowy stojak rowerowy z wyobrażeniem samochodu

W centrum Toronto istnieje system roweru publicznego (około 800 pojazdów), mnóstwo stojaków typu „ring and pole”, a także sezonowe stojaki rowerowe, ustawiane w lecie na miejscu parkingowym. Na długości zajmowanej przez jeden samochód mieści się co najmniej 14 rowerów.

Mimo że w centrum Toronto nie ma praktycznie wydzielonych dróg dla rowerów, to chyba liczba rowerzystów osiągnęła pewną masę krytyczną i kierowcy, nawet jeżeli zajeżdżają drogę i wyprzedzają w odległości kilkudziesięciu centymetrów, zdają sobie sprawę z ich obecności, a i ta mnogość rowerzystów potrafi wywalczyć sobie swoje miejsce na jezdni.

niedziela, 17 sierpnia 2014

Przepiękna pływowa wycieczka zamiast zawodów


Królik nigdy nie jest z siebie zadowolony. Nie inaczej było dziś. Musiałby Królik chyba pobić rekord świata, albo zdobyć złoto olimpijskie, żeby zaspokoić swoje ambicje. Ale oczywiście oprócz tego, że Królik dzisiejszych zawodów nie wygrał, co specjalnie zaskakujące nie jest, to niezadowolenie wynika trochę z tego, że za bardzo mu się to pływanie podobało.


W sobotę wybrał się Królik na rekonesans. Warunki w tym jakże pięknym miejscu były dość dla Królika przerażające. Padał deszcz, wiało mocno. Królik wszedł do wody. Dwadzieścia minut pływał po falach, które wydawały się iście oceanicznie, a woda była tak zimna, że aż piekła w ramiona. Ratownicy, którzy przyglądali się ze znudzonym politowaniem beznadziejnej przepływce Królika, powiedzieli, że zmierzyli trzynaście stopni. No tak, to nie jakieś polskie, czy nawet skandynawskie jeziorko, ale prawdziwe Wielkie Jezioro.

W niedzielę pogoda się poprawiła. O ósmej rano woda wydawała się spokojna i płaska jak lustro. Jeśli chodzi o temperaturę, organizatorzy informowali, że jest trochę cieplej niż wczoraj i przekonywali, że najbliżej brzegu jest najzimniej, a dalej jest lepiej. Znakomita większość zawodników wystartowała jednak w piankach. Gładkość wody była jedynie złudzeniem i w ostatniej chwili zdecydowano zmienić trasę z jednej długiej pętli na znacznie krótszą pętlę do przepłynięcia trzy razy. Decyzja chyba się organizatorom opłaciła, bo ratownicy w kilku łodziach wiosłowych, dwóch motorówkach i na dwóch paddleboards mieli pełne ręce roboty – podczas wyścigów na trzech różnych dystansach wyciągnęli z wody co najmniej dziesięć osób.

Dzień wcześniej. Rano przed zawodami – to tylko złudzenie – kiwało nie gorzej niż dzień wcześniej

Wsmarował w siebie Królik przed startem pół słoika wazeliny, co raczej nie miało wielkiego znaczenia izolacyjnego. Woda była po prostu zimna. Początek był szybki, mimo startu w dwóch grupach, było sporo przepychania. Ale nie to było najgorsze, już po stu metrach od brzegu stało się jasne, że fale wcale nie są niższe niż w sobotę. Rzucało mocno i Królik zastanawiał się, kiedy dostanie choroby morskiej. Woda uciekająca spod ciała, zalewająca twarz, uniemożliwiająca jakąś spokojniejszą nawigację, była jednak przyjemna, czysta, słodka. Królik złapał rytm, śpiewał sobie w myśli jakieś głupawe piosenki i nawet wyprzedził dwie osoby. Było jakoś wspaniale, bezpiecznie, mimo że ta długa pływowa podróż dopiero się zaczynała. I Królik nagle poczuł, że będzie mu szkoda, gdy to pływanie się skończy, bo to jest po prostu taka fajna wycieczka. Ale co to za wycieczka, co trwa raptem godzinę, półtorej? Chciałaby Królik tak płynąć jak najdłużej. Zimno wcale bardzo nie dokuczało, zza fal było widać kolejne boje, tysiące różnych ciekawych myśli kotłowało się w króliczej głowie. I tak minęła druga pętla. I nagle zaczęły pojawiać się jakieś osoby, które Królika wyprzedzały. Nie mogła to być dublująca najwolniejszych czołówka, bo Królik płynął ostatnią pętlę. Skąd one się wzięły? I jak to możliwe, że tyle osób ma nagle pod koniec więcej siły? Gorączkowo zastanawiał się Królik. Możliwość była tylko jedna: to Królik bardzo zwolnił tak sobie płynąc i głupio się ciesząc.

Przedstartowe klimaty. Odprawa ratowniczek i relaks zawodników 

I wreszcie dotarło do Królika, że to nie żadna wycieczka, tylko zawody, wyścig, czyli że chodzi o to, by płynąć jak najszybciej, walczyć z rywalami. Cóż, tak naprawdę dopiero na ostatniej prostej Królik postarał się płynąć szybciej, zimno i fala były już jakoś oswojone. Tylko jedną osobę udało się Królikowi wyprzedzić. Obejrzał też z bliska wciąganie jakiegoś zziębniętego nieszczęśnika na łódkę, gdy sam Królik czuł się właśnie fizycznie i termicznie raczej komfortowo. I już. Właśnie gdy się Królik zaczął rozkręcać, zrobił się koniec. Koniec najdłuższego do tej pory przebytego przez Królika w wodzie otwartej (i to jakiej) dystansu.

Trzeba się było wygramolić z wody, prosto w objęcia czułych wolontariuszy, którzy nie tylko zdejmowali chipy z nogi, ale też podtrzymywali, obejmowali, gratulowali, sadzali na krzesełkach, a w razie potrzeby owijali kocem. I faktycznie wiele osób wychodzących z wody zataczała się, trzęsła, płakała. A Królik już z siebie niezadowolony, nie czuł się ani zziębnięty, ani oszołomiony, ani słaby, nic go nie bolało, nie był nawet specjalnie zziajany. Ot tak, jakby właśnie sobie trochę rekreacyjnie popływał w jakimś jeziorku. Oficjalny czas na 3.8km to 1h16min (króliczy garmin zmierzył trochę dłuższą trasę).

To sobie wycieczkę zrobił Królik. Tak mu się podobało, że płynął po prostu coraz wolniej

Czuje się Królik gotowy do zrobienia za rok jakiegoś półmaratońskiego dystansu pływowego. Gdybyż tylko można było potrenować więcej w takiej wodzie jak dzisiaj, to może nie podobałoby się to Królikowi aż tak bardzo, by zapomnieć o płynięciu szybciej!

* Jeszcze dwa słowa o samych zawodach. Pływanie jest w Kanadzie bardzo popularne, Kanadyjczycy mają zapał i możliwości do pływania w otwartych akwenach. Kanadyjki ustanowiły kilka ważnych rekordów i wyczynów w tej dyscyplinie. A w dzisiejszych zawodach (podobniej jak w zeszłym roku na jednym z dystansów) startowało więcej kobiet niż mężczyzn. Średnie wyników na wszystkich dystansach były wyśrubowane, choć była to impreza popularna i zawodowych pływaków była raptem garstka, a na dystansie 750m startowały głównie dzieci.