niedziela, 30 marca 2014

Po półmaratonie. Psychologia sukcesu


Królik co prawda żadnego sukcesu nie osiągnął, ale jest zadowolony. Bo tak: trzy lata temu wykicał sobie Królik życiówkę na półmaratonie 1h38min z groszami. W ogóle biegł wtedy jak na jakimś haju, w króliczym raju, i sam w sumie nie pojmuje, jak mógł zasuwać w średnim tempie 4.41 przez dwadzieścia jeden kilometrów. Ten króliczy haj skończył się rok później w szpitalu, choć trudno powiedzieć, jaka była zależność między szybkim bieganiem, a niezdiagnozowaną chorobą Królika. Więc w ramach powrotu do formy Królik wymyślił sobie półmaraton w tempie 5.00 i przygotowywał się sumiennie do momentu, kiedy wszystko zło się jakoś skumulowało i Królik wiedział już, że w 1h45min znalazło się poza jego zasięgiem (klikaj Anatomia porażki). Przez ostatnie trzy tygodnie woził się Królik z najróżniejszymi pomysłami. Wśród nich najpopularniejszy był: nie startować. Nie startować, bo boli noga, bo boli brzuch, bo katar, bo wstyd wbiec na metę po dwóch godzinach, albo przejść do marszu. Królik ostatnio biegał mało i na każdym treningu rozważał, czy byłby w stanie utrzymać to treningowe tempo przez 21 kilometrów, a odpowiedź płynąca z głębi Królika za każdym razem (nawet przy najwolniejszym tempie) brzmiała: nie. Obaw, lęków, strachów przed tym startem Królik miał jak nigdy. Ale wymyślił strategię: zacząć wolno, przyspieszyć do komfortowego tempa, utrzymać to tempo do podbiegu na Agrykoli, wbiec na Agrykolę pozostawiając nieco zapasu sercu i płucom. A potem przyspieszyć. A jakie to miało być tempo? To się waśnie miało dopiero okazać w trakcie.


Królik jest w ogóle skoncentrowany na sobie. A jak biega, to już jest mega skupiony na sobie. A jak biega na zawodach, to już wyłącznie, całkowicie i absolutnie skupiony na sobie. Ale dawno chyba nie było takich zawodów, żeby Królik był aż tak na sobie skoncentrowany. Już na rozgrzewce achilles zaczął krzyczeć, że nie biegnie. Jeszcze przed startem mięśnie tułowia powiedziały, że się nie zregenerowały. Ale po starcie wszystko jakoś umilkło. Głowa jednak prowadziła rozmowę z anatomią, pytała o samopoczucie, o tętno, o brzuch, o temperaturę ciała, o sposób stawiania stóp, o pozycję bioder i pleców. Anatomia odpowiadała, a głowa udawała, że nie słyszy (a może faktycznie anatomia tak bardzo już nie narzekała?), głowa wydawała kolejne rozkazy, uspokajała, zachęcała, groziła. Nogi po trzecim kilometrze zaczęły przyspieszać, głowa je powstrzymała. Po godzinie na plecy weszła gęsia skórka, głowa kazała pić. Żołądek chciał wycisnąć z siebie resztki strawionych bananów, które Królik zjadł na śniadanie (na ogół – nie ma się czym chwalić oczywiście – biega na czczo, bo inaczej to nienaczczo wychodzi górą), ale głowa powiedziała, że nie czas teraz na rzyganie, a w ogóle to dzięki tym bananom jest więcej siły w nogach. I tak przebiegł Królik (według oficjalnych międzyczasów) pierwsze 5 kilometrów w średnim tempie 5.18 i drugie 5 kilometrów w średnim tempie 5.18 i trzecie 5 kilometrów w tempie średnim 5.18 i nastąpiła Agrykola, która wcale nie była taka stroma, ani taka długa i jak się już się królicze serce nieco po niej uspokoiło, to od Placu Trzech Krzyży Królik przyspieszył. I było w dół i w dół, i Królik przyspieszał i przyspieszał, i były te okropne zdradliwe kolejne zakręty na koniec, i już się wydawało, że meta jest tuż, a tu kolejny zakręt jeszcze trzeba było pokonać, a Królik mimo wszystko nadal przyspieszał, choć średniego tempa już nie poprawił. Aż się trasa skończyła. I tak wybiegał Królik 1h51min z groszami i oczywiście wcale nie jest zadowolony z tego wyniku, ale jest zadowolony, że tak mądrze, mimo że na czuja, wszystko zaplanował i że miał siłę przyspieszyć w końcówce.

Psychologia nie wygrała z anatomią. Ale powalczyła.

Na wykresach spektakularności równego tempa i szybkiego finiszu niestety tak ładnie nie widać, jak poetycko ułożyło się w króliczej głowie

Fajny jest półmaraton (sam się Królik teraz zastanawia, dlaczego tak rzadko ten dystans biegał), bo nie trzeba zasuwać cały czas, jak na 10 kilometrów, można biec bardziej strategicznie, ale nie ma też tej wielkiej niewiadomej, jaka kryje się w końcówce każdego maratonu. Więc ze swojej głowy Królik dziś zadowolony. A nad anatomią dalej będzie pracował. Teraz musi Królik dalej obłaskawiać pewne miejsce nazwane od greckiego bohatera, który też to miejsce miał jakieś słabe. Niby już zgrubienie zostało rozmasowane, niby na usg nie widać nic złego, ale potrafi szczypać i kłuć i martwić.

wtorek, 11 marca 2014

Przed półmaratonem. Anatomia porażki


W momencie, gdy wszyscy z zapałem domykają swoje plany pod wiosenne maratony, Królik melduje absolutną niegotowość.

Od roku Królik myśli o przekicaniu półmaratonu w dobrym tempie. Nie życiówkowym, ale dobrym, przyzwoitym tempie 5.00, które dałoby wynik gorszy o ponad 6 minut od życiówki. Powoli na jesieni dochrapał się Królik przyzwoitego, choć nie w pełni satysfakcjonującego, wyniku na 10km. A potem zaczął realizować plan pod półmaraton. I ten ciężki plan inspirowany Danielsem, całkiem ładnie się realizował aż do połowy stycznia, gdy to pojawiło się jakieś kłucie w achillesie. To kłucie w zasadzie nie przeszkadzało, w zasadzie samo przechodziło w trakcie biegu, ale Królik oddał się w ręce mądrzejszych, którzy po obmacaniu stwierdzili zgrubienie, które trzeba zlikwidować, by się to ścięgno całkiem nie rozsznurowało. Więc Królik zwolnił. Zwolnił tempo i zmniejszył kilometraż. Uzupełnił wszystko dodatkowymi ćwiczeniami, by obłaskawić greckiego bohatera. A potem przyszły narty i przerwa w bieganiu oraz totalny rozkład króliczego organizmu. Oprócz poobcieranych i poodciskanych nóg, oprócz ponadszarpywanych mięśni tułowia, zalęgło się Królikowi coś w zatokach i wychodziło, wychodziło tygodniami przez króliczy nos w formie krwawej ropy, skrzepów i wody.

Anatomia porażkowego Królika

Półmaraton w Warszawie za kilkanaście dni. Pora porzucić królicze złudzenia i nadzieje i nastawić się na porażkę. To znaczy porażka już nastąpiła. Bo Królik ostatnio biegał mało i wolno, bo biegało mu się bardzo ciężko i satysfakcjonujący wynik jest teraz zupełnie poza króliczym zasięgiem. Eh… tu powinna nastąpić jakaś optymistyczna puenta, ale jakoś Królik jej teraz nie znajduje.

sobota, 1 marca 2014

Od pierwszego do pierwszego. I szybkie dwusetki


Podsumowanie pierwszych sześćdziesięciu dni roku 2014 


Zamiast podsumowania miesiąca, Królik zbiorczo spojrzał na ostatnie dwa miesiące, a w zasadzie pierwsze sześćdziesiąt dni tego roku. Było i źle, i nieźle. Niby Królik prawie równo sto pięćdziesiąt godzin spędził na różnych aktywnościach, jednak zmęczenie, różne urazy, zaziębienia spowodowały, że nie było tego tyle, ile by Królika zadowoliło. Przede wszystkim mało było biegania, raptem 235km, a to i przez urazy, i przez wyjazd. Dwukółkowania mało głównie z racji wyjazdu (ale i śniegu) 556km, ćwiczenia (wraz z pĄpkami i brzÓszkami) wyszło średnio po pół godziny co drugi dzień. Najważniejsze to biegówki: wspaniałe 323km, ale przyniosły też zmasakrowanie stóp i ponadszarpywanie różnych innych mięśni. Z pływaniem najlepiej, choć znów objętościowo bez rewelacji, 60km. Stąd też Królik przyjrzał się uważniej właśnie pływaniu.

Bo efektem ubocznym pływania z pływgarminem jest to, że Królik ma mnóstwo danych z pływtreningów, których wcześniej nie miał. Ma więc średnie czasy (tempa na 100m) z różnych dystansów. I sobie te (treningowe) tempa ogląda i za każdym razem snuje fantazje, jak by to było dobrze, móc tempo na 100m utrzymać na 400m, albo w ogóle takim tempem cały kilometr przepłynąć. Niby pływanie interwałów na krótkich przerwach powinno do tego ideału przybliżać, ale póki co nie bardzo przybliża. Oglądając jednak te swoje tempa Królik dostrzega (to wiedział zresztą i bez danych), że jest pływakiem raczej wytrzymałym niż szybkim. Otóż tempo treningowe na 200m jest niepokojąco bliskie tempu na 400m. Co więcej, tempo treningowe na 400m jest w stanie utrzymać przez cały kilometr, a po dodaniu raptem paru sekund, pływa tak przez pół godziny. Jak widać, zależność tempa od dystansu jest na wykresie mocno wypłaszczona. A to oznacza, że generalnie nie umie Królik szybko pływać.

Na wykresie średnie tempa treningowe (szybko, ale nie w trupa) na poszczególnych dystansach, w różnych akwenach (25m, 50m i bezściennych).

Ile kosztuje brak nawortu?

Oprócz tego, zainteresowany przede wszystkim pływaniem pod gołym niebem Królik, porównał swoje tempa z treningów na dużym i małym basenie na różnych dystansach, żeby przekonać się, ile zyskuje na małym basenie z racji nawrotów. I tak na przykład, na 100m czas na dużym basenie to około 5 sekund więcej i o dwa nawroty mniej, niż na małym. A zatem nawrót wart byłby jakieś 2.5 sekundy. Na 1000m jest już o 20 mniej nawrotów na dużym basenie, czas gorszy o 40 sekund, brak nawrotu spowalnia więc o około 2 sekundy. Czas na wodzie otwartej na kilometr był o minutę dłuższy niż na dużym basenie, czyli znów około 3 sekundy na każdy (nieobecny) z dziewiętnastu nawrotów.


Widać na wykresie, że zaoszczędzone 4-5 sekund na każde sto metrów z racji dodatkowych nawrotów na małym basenie, w zasadzie nie zmienia się wraz z wydłużaniem dystansu. Dający chwilę odpoczynku nawrót daje te parę metrów za darmo, ale nie powoduje znacznego zwiększenia efektywności pracy ramion.


W wodzie otwartej brak nawrotów to oczywiście tylko jeden ze spowalniających elementów. Więc popatrzył też Królik na tempa swoich treningów na wodach otwartych poprzedniego lata, które, jak widać, są dość rozrzucone, bardzo zależą zapewne od wiatru, fali, temperatury wody (a także dokładności GPSa, bo pomiary były w ten sposób dokonywane).

Wniosek z tych paru analiz widzi Królik teraz jeden, przynajmniej dopóki nie będzie można popływać w morzach i oceanach. Pływać dwusetki! Szybko!