wtorek, 14 września 2021

Brezel mit Kümmel

Właściwie to Królik nie wie, co i jak napisać. Najdłuższy wyścig w Króliczej karierze pływackiej. Plan na przetrwanie został zrealizowany. Bardzo w tym pomogły okoliczności przyrody. Upalna pogoda, ciepłe jezioro, przejrzysta woda, prawie gładka powierzchnia. Pomogły treningi OW, obcięcie i przetestowanie pianki bez rękawów (i to, że mimo barbarzyńskich cięć, nie rozpadła się ona na Króliku w trakcie płynięcia). Pewnie też pomogły treningi basenowe, obóz i dokrętki codziennych treningów. Może nawet przerzucanie żelastwa raz na jakiś czas. Może też fizjo, która próbując ratować Króliczy kręgosłup, przy okazji rozpracowywała pospinane mięśnie pleców i ramion. Pomogła obecność partnerki treningowo-wyjazdowej, dzięki której Królik mógł nie zamartwiać się tysiącem szczegółów.

 

 


 


Start. I Królik sunął sobie długimi pociągnięciami, pianka unosiła bezpiecznie wysoko. Jedna osoba gdzieś z boku. Druga dopędzona szybko. I jeszcze jedna przed Królikiem. Po minucie się z nią zrównał i pomyślał, że trzeba płynąć strategicznie, w nogach, nie wyrywać, to długi wyścig i tak dalej. Co za bzdury. Parę pociągnięć i już był Królik pierwszy. I tak już zostało. Tak już zostało do mety. Królik nie zatrzymywał się, by przetrzeć okularki, by poprawić czepek, by spojrzeć na garmina, by obejrzeć się za siebie. Liczył w głowie różne rzeczy, wyobraźnia pracowała na wysokich obrotach, więc Królik starał się skupić na tym, żeby nie chlapać się, nie zwalniać. Pierwsze 3km były trochę na haju, trochę pod słońce, trochę w oszołomieniu. I przyzwyczajał się Królik, że obok sunie dziewczyna na SUPie prowadząca stawkę. Trochę jak indywidualny support, trochę jak ten motor, który wyziewa spaliny prosto w prowadzącego maratończyka. Na platformie odżywczej pociągnął Królik dwa łyki jakiegoś paskudnego rozpuszczonego żelu z bidonu i gnał dalej.

 




 

Po sześciu kilometrach, kiedy Królik już z ulgą myślał, że to, ile jeszcze zostało jest do ogarnięcia Króliczym rozumkiem, coś się przestało zgadzać. Dopiero wtedy minął Królik start dystansu na 5K. Woda się rozhuśtała i zaczęły jakieś dziwne farfocle w niej pływać. Królik płynął i płynął, i już nie wiedział, czy ma do mety dwa, czy trzy kilometry. Czekał na wypłynięcie zza cypla, który jakoś nie chciał się skończyć. Powoli przestawało mu zależeć na tym, żeby nikt go nie wyprzedził, powoli już było Królikowi wszystko jedno, czy będzie pierwszy, czy ostatni, byle już się to skończyło.

 


 

W końcu na tle miasteczka zabłysły żółte bojki i flagi znaczące metę. To był pewnie jeszcze kilometr i Królik nabrał jakiejś motywacji do wydłużenia kroku. Ta fantazja sprzed ponad dwóch godzin, jak to będzie, jak wygra, nagle zaczęła nabierać realnych kształtów. Nikt Królika nie dogonił, ani z 10K, ani z żadnego innego dystansu. Strasznie samotne to pływanie. To były ponad 3 godziny w wodzie w towarzystwie SUPistki, z którą nie sposób było zamienić słowa, ani nawet się do niej uśmiechnąć, gestem o coś zapytać, czy podziękować. Wygramolił się Królik na rampę i nawet nieźle trzymał pion. Dostał jakiś medal. Ale myślał tylko o tym, żeby jak najszybciej odkleić okularki od twarzy i rozpiąć piankę.

 





Na tym upale wszystkie przytargane ciuchy, kurtka, czapka, okazały się zbędne. Nie było w Króliku nawet cienia zmarznięcia. Przebrał się w letnią kreację, wydudlił colę, zjadł precla (kminek wydłubawszy uprzednio) i łaził po mecie z durnym uśmiechem na pysku.  

niedziela, 5 września 2021

Musculus rhomboideus (lewy)

Od powrotu z obozu treningowego. Ponad 27km w OW w 6 wejściach przez ostatnie cztery weekendy. Temperatura wody spadła z 24 do 17 stopni, a powietrza z upału do 12 w momencie wchodzenia do wody. Aż do utraty czucia w dłoniach i stopach. Bez upału to już w oberżniętej na tę okazję piance. W pozostałe dni basen – trening klubowy z przedłużką – do momentu, kiedy Królicze mięśnie grzbietu odmówiły posłuszeństwa, a maltretowanie ich rozwałkowywaniem piłeczki tenisowej po ścianie nie przynosiło już rezultatu. Więc fizjo i trochę przerzucania żelastwa. Wszystko to ma się zwrócić w postaci dotarcia do mety zawodów za kilka dni. Ciekawe, jak to będzie…