piątek, 30 maja 2014

Kilometry na otwartej, pół godziny na zamkniętej


Królik kilka razy wyprzedzał takich różnych spryciarzy, co niby 50m pływają w trzydzieści sekund, ale na takim teście po kilkuset metrach wymiękają.


Wciąż więcej niebiegania niż biegania. A zatem dużo króliczego pływania. Z racji upałów też w warszawskich akwenach otwartych. Mimo wzrastającego wraz z temperaturą stopnia szlamowatości wody, pływa się tam Królikowi dobrze. Wskakuje na ogół, by solidnie przepłynąć kilometr, który udaje się zrobić bez spinania poniżej 20 minut, co nieźle wróży na nadchodzące długie pływanie w morzu, które z racji temperatury wody będzie obowiązkowo w piankach, więc teoretycznie nieco szybciej.


W jeziorze: solidny kilometr kraulem plus jakiś garminowy szum przy relaksowym pływaniu innymi stylami na koniec

A po drugie pływanie pod dachem, które po zakończonych na ten rok zawodach akademickich już nie motywuje do ćwiczenia szybkości, ale znów raczej do nabijania objętości. Jak zwykle pod koniec semestru Trenerka zarządziła test 30-minutowy. Się Królik ustawił zaraz za najszybszym kolegą na torze, który na ogół Królika dubluje (w zeszłym roku Królik się cieszył, że to zdublowanie nastąpiło tylko raz). Tym razem Królik się zawziął i postanowił jak najdłużej mieć stopy kolegi niemalże w zasięgu dłoni. Na początku gonienie kolegi wydało się pomysłem karkołomnym, już po 200m Królik miał dość, w dodatku króliczy nawrót jest znacznie mniej efektywny (koniecznie do poprawy) i musiał Królik za każdym razem przez pierwszą część długości faktycznie gonić uciekające przed nim stopy. A potem chyba (też pływgarmin to zarejestrował) kolega nieco zwolnił. Udało się wejść w przyjemny rytm długich pociągnięć, aż przez króliczą głowę przeleciała myśl, czy by kolegi nie wyprzedzić. Szalone pomysły na szczęście udało się powściągnąć, a lider w ostatnich 8 minutach przyspieszył znowu i znów powoli wypluwając płuca Królik go gonił. Ostatnie dwie minuty pędzili już na maksa, aż rozgwizdał się sygnał ogłaszający, że minęło 30 minut. Napływał Królik 1900m z czego jest całkiem zadowolony, bo przez pół godziny utrzymał średnio tempo 1min36s/100m. Nie jest źle.

Siodło na wykresie tempa z pływu na 30min pokazuje wyraźnie wolniejszą środkową część testu

Pytanie, na ile skorzystał tu Królik z draftowania. Na pewno trzymanie się tak blisko za innym płynącym ciałem ułatwiało pokonywanie oporu wody. Choć z racji gorszego nawrotu przez pół długości basenu Królik raczej gonił niż dryfował w wodzie ciągniętej przez kolegę. Pływanie tak blisko siebie powoduje też nieco mniej korzystne ułożenie głowy, bo ciągle trzeba patrzeć przed siebie kontrolując odległość. Trudno tu coś rozstrzygnąć, musiałby Królik powtórzyć test sam, albo w roli lidera, a tu już będą inne psychoczynniki wpływać na wynik. W każdym razie cieszy się Królik, że po kilka razy wyprzedzał takich różnych spryciarzy, co niby 50m pływają w trzydzieści sekund, ale na takim teście po kilkuset metrach wymiękają.

Tylko marzy się Królikowi jakiś prawdziwy akwen blisko domu, bo ostatnio woda w basenie wydaje się mu okropnie gorąca.

niedziela, 18 maja 2014

Pierwszy króliczy aquathlon i rekord bez rekordu


Królik w zasadzie już zdecydował, że da sobie spokój z tym startem. W końcu od prawie dwóch miesięcy prawie nie biega, wszystkie mięśnie od pasa w dół przykurczone, bolą, ciągną, przeszkadzają. Wałkowanie i rozciąganie jeszcze nie przynosi efektów. Ale siedzenie w Warszawie w weekend się Królikowi nie uśmiechało. Pojechał więc na swój pierwszy aquathlon. Potraktować chciał Królik ten start jako rozpoznawczo-zabawowy. Ale gdzieś tam za uszami kołatało się jednak stale: byle nie być ostatnim na mecie. Nawet jednak ten - jakże prosty cel - wydał się nagle ambitny, gdy na starcie zameldowała się głównie młodzież o jakieś 20 lat od Królika młodsza, pełna zapału, chęci walki, wyszkolona, wytrenowana i ewidentnie bez jednego przykurczonego mięśnia.

Do ostatniej chwili wahał się Królik, czy płynąć bez pianki. Zrobiło się ciepło, woda miała ponoć 14.5 stopnia, a korzyści z braku konieczności biegnięcia do strefy zmian i wydobywania się z tego kawałka gumy – oczywiste. Ale wyścig z prężną młodzieżą przechylił decyzję na rzecz pianki – przynajmniej w wodzie porywalizuje Królik z nimi, choć co ugra na jeziorze, straci w strefie zmian. W pływaniu najgorsze okazało się wyjście z wody po pierwszej pętli, które skutecznie wybiło Królika z rytmu. Czas raczej słaby, ale do przyjęcia.

Szybki start i wytrącające z rytmu wybiegnięcie z jeziora na półmetku

Strefa zmian zgodnie z przewidywaniami była dość koszmarna (wciąż na wysokich obrotach), zajęła sporo czasu, ale Królik ze zdumieniem odkrył, że wcale się nie denerwuje, że odhacza w myślach swoją krótką check-listę, wciąga buty z zaciskanymi sznurówkami na bose, mokre i zapiaszczone stopy, zakłada numer startowy, bierze garmina w garść i pędzi przed siebie. A potem – też zgodnie z planem – było już coraz gorzej. Gorzej, bo Królik nie biegał wcale, a tu nagle miał jakieś nieszczęsne podbiegi i zbiegi, a nogi jakby faktycznie nie miały pełnego zakresu ruchu i zaczęły palić już po pierwszym kilometrze. Dowlókł się Królik na metę w końcu z jednym z najgorszych (własnych i na tych zawodach) czasów w bieganiu.

Różnice wysokości na trasie biegowej 

Prawdziwy rozmiar strat ujawnił się po zdjęciu butów i zaobserwowaniu: (a) zdartej skóry na obu małych palcach (to przez bieg bez skarpetek), (b) przeciętej skóry na podbiciu lewej stopy (gdzieś na plaży, czy na dnie), (c) bolesnego siniaka na dużym palcu (potknięcie się przy wybieganiu z jeziora). I co tu dużo mówić, królicze mięśnie nóg po tym biegu, co okazało się następnego dnia, przykurczyły się jeszcze bardziej i na razie protestują przy każdym ruchu.

A rekord bez rekordu zdarzył się Królikowi parę dni wcześniej na pływackich zawodach akademickich. Dobrze nawet, że płynąc nie myślał Królik o tym, że na ułamek sekundy przed sygnałem startowym, oderwał dłonie od słupka i pochylił się do przodu. Pruł wodę przed sobą, w myślach powtarzał sobie tylko, żeby mocniej pracować nogami, i choć żałośnie nieefektywnie porusza w wodzie królicze ciało w porównaniu z innymi profesjonalnymi ciałami, to wypływał sobie Królik swój osobisty rekord. Tylko że rekordu nie ma, bo Królik został zdyskwalifikowany za przedwczesny start. Tego dnia akurat nic nie mogło Królika zdenerwować, czy zasmucić. Więc rekord jednak wpisuje sobie do tabelki osiągnięć. I ten przykurczony aquathlon w sumie też.

środa, 14 maja 2014

Zielone światło i wiatr w najbardziej urowerowionym mieście


Króciutki pobyt w Holandii. Parę przejażdżek po północnych obrzeżach Holandii i najbardziej urowerowionym mieście na świecie. Choć obłędny odsetek (40-50% w zależności od sposobu liczenia) dojazdów rowerem wśród wszystkich podróży w Groningen, wynika raczej z niezrównoważonej struktury populacji miasta (jedna czwarta mieszkańców to studenci) niż szczególnie dobrej infrastruktury. Wydzielone ścieżki i pasy rowerowe, tudzież dopuszczony ruch rowerów w ciasnym centrum historycznym to rozwiązania jak wszędzie w Holandii. Rzucają się w oczy natomiast zaznaczone na żółto i często wyniesione skrzyżowania, a także AFTG.


AFTG czyli alle fietsers tegelijk groen – wszyscy rowerzyści na skrzyżowaniu mają jednocześnie zielone światło. Pomysł ten nie przypadł Królikowi do gustu, ale na razie za mało jeździł, żeby go ocenić. Na pewno AFTG ułatwia skręcanie w lewo, bo można na skos skrzyżowania za jednym zamachem przejechać. Jeżeli (jak w godzinach szczytu) AFTG pojawia się dwukrotnie w cyklu świateł, to rowerzyści czekają krócej na skrzyżowaniu. Muszą jednak jakoś nawzajem między sobą wynegocjować pierwszeństwo, co przy dużej liczbie rowerzystów i wąskich ścieżkach często odgrodzonych wysepkami dla pieszych, nie jest proste, choć generalnie zupełnie bezpieczne. Taki rowerowy przywilej jest jednak do zrealizowania kosztem dłuższego czekania na przejście przez pieszych.

Ale więcej niż po mieście, jeździł Królik po polach. A tam iście holenderski wiatr i deszcz i jeszcze (nielekkie) dziecko na bagażniku. Zmókł i umęczył się Królik.


Jeszcze pół dnia w ukochanym Amsterdamie. Na Museumplein była akurat wystawa w obronie zwierząt hodowlanych. Wszystkie te koszmary w przemysłowych fermach drobiu, krów, świń pokazane na zdjęciach i w statystykach. Były też króliczki, których według zestawienia, przeciętny człowiek zjada w ciągu życia aż 35. Włócząc się po mieście przyuważył Królik vlepkę na bakfiets: diervriendelijk vlees bestaat niet - nie ma mięsa przyjaznego zwierzętom. Tak, w Amsterdamie Królik czuje się bezpiecznie.