niedziela, 18 maja 2014

Pierwszy króliczy aquathlon i rekord bez rekordu


Królik w zasadzie już zdecydował, że da sobie spokój z tym startem. W końcu od prawie dwóch miesięcy prawie nie biega, wszystkie mięśnie od pasa w dół przykurczone, bolą, ciągną, przeszkadzają. Wałkowanie i rozciąganie jeszcze nie przynosi efektów. Ale siedzenie w Warszawie w weekend się Królikowi nie uśmiechało. Pojechał więc na swój pierwszy aquathlon. Potraktować chciał Królik ten start jako rozpoznawczo-zabawowy. Ale gdzieś tam za uszami kołatało się jednak stale: byle nie być ostatnim na mecie. Nawet jednak ten - jakże prosty cel - wydał się nagle ambitny, gdy na starcie zameldowała się głównie młodzież o jakieś 20 lat od Królika młodsza, pełna zapału, chęci walki, wyszkolona, wytrenowana i ewidentnie bez jednego przykurczonego mięśnia.

Do ostatniej chwili wahał się Królik, czy płynąć bez pianki. Zrobiło się ciepło, woda miała ponoć 14.5 stopnia, a korzyści z braku konieczności biegnięcia do strefy zmian i wydobywania się z tego kawałka gumy – oczywiste. Ale wyścig z prężną młodzieżą przechylił decyzję na rzecz pianki – przynajmniej w wodzie porywalizuje Królik z nimi, choć co ugra na jeziorze, straci w strefie zmian. W pływaniu najgorsze okazało się wyjście z wody po pierwszej pętli, które skutecznie wybiło Królika z rytmu. Czas raczej słaby, ale do przyjęcia.

Szybki start i wytrącające z rytmu wybiegnięcie z jeziora na półmetku

Strefa zmian zgodnie z przewidywaniami była dość koszmarna (wciąż na wysokich obrotach), zajęła sporo czasu, ale Królik ze zdumieniem odkrył, że wcale się nie denerwuje, że odhacza w myślach swoją krótką check-listę, wciąga buty z zaciskanymi sznurówkami na bose, mokre i zapiaszczone stopy, zakłada numer startowy, bierze garmina w garść i pędzi przed siebie. A potem – też zgodnie z planem – było już coraz gorzej. Gorzej, bo Królik nie biegał wcale, a tu nagle miał jakieś nieszczęsne podbiegi i zbiegi, a nogi jakby faktycznie nie miały pełnego zakresu ruchu i zaczęły palić już po pierwszym kilometrze. Dowlókł się Królik na metę w końcu z jednym z najgorszych (własnych i na tych zawodach) czasów w bieganiu.

Różnice wysokości na trasie biegowej 

Prawdziwy rozmiar strat ujawnił się po zdjęciu butów i zaobserwowaniu: (a) zdartej skóry na obu małych palcach (to przez bieg bez skarpetek), (b) przeciętej skóry na podbiciu lewej stopy (gdzieś na plaży, czy na dnie), (c) bolesnego siniaka na dużym palcu (potknięcie się przy wybieganiu z jeziora). I co tu dużo mówić, królicze mięśnie nóg po tym biegu, co okazało się następnego dnia, przykurczyły się jeszcze bardziej i na razie protestują przy każdym ruchu.

A rekord bez rekordu zdarzył się Królikowi parę dni wcześniej na pływackich zawodach akademickich. Dobrze nawet, że płynąc nie myślał Królik o tym, że na ułamek sekundy przed sygnałem startowym, oderwał dłonie od słupka i pochylił się do przodu. Pruł wodę przed sobą, w myślach powtarzał sobie tylko, żeby mocniej pracować nogami, i choć żałośnie nieefektywnie porusza w wodzie królicze ciało w porównaniu z innymi profesjonalnymi ciałami, to wypływał sobie Królik swój osobisty rekord. Tylko że rekordu nie ma, bo Królik został zdyskwalifikowany za przedwczesny start. Tego dnia akurat nic nie mogło Królika zdenerwować, czy zasmucić. Więc rekord jednak wpisuje sobie do tabelki osiągnięć. I ten przykurczony aquathlon w sumie też.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz