Zgodnie z zasadą, że jak
tylko przez chwilę jest lepiej (poprawa wyników w pływaniu), to zaraz musi się
wszystko Królikowi spartaczyć, tym razem z kolei coś się z krwią zepsuło i się
Królik czuje czasem, jakby zaraz miał zejść.
Zawody na jeziorku miały być
ukoronowaniem tych (co prawda niewielkich) postępów w pływaniu i poprawieniem
wyniku sprzed dwóch lat (klik). Tylko że tak, jak dwa lata temu było chłodno i
deszczowo, tak teraz trafił się najgorszy skwar. Odechciewało się od samego
siedzenia nieruchomo w cieniu.
Gdy w końcu wpuszczono do
wody watahę płynącą na 3km, zgubiła się boja nawrotowa, która sobie gdzieś za
most odpłynęła. Niemal sto par nóg przez te kilka minut wzbiło w płytkim
jeziorku taki szlam, że woda zrobiła się całkiem czarna. Do króliczych uszu
doszedł pomysł płynięcia do pierwszej boi i robienia czterech kółek. W końcu
jednak żółta boja została przywrócona na swoje miejsce (a potem trzymana
ręcznie przez nieszczęsnego trzymacza) i można było płynąć. Tłok się jakoś
szybko rozładował, Królik wszedł w miły rytm, podłączył się do jakichś nóg
płynących trochę z przodu.
Przez dwa pierwsze kółka
było dobrze. Płynęło się Królikowi jakoś swobodnie, nie należało się jeszcze
spieszyć, Królik wyprzedził ładnych kilka osób, korzystając wpierw z ciągniętej
przez nich wody. Zaczęło się trzecie kółko, Królik miał już trochę dość, bał
się przyspieszyć zbyt wcześnie. No i nagle zalęgły mu się w głowie schizy, że
jednak płynąć ma cztery, a nie trzy kółka. Ktoś miział Królika po stopach, na
finisz było za wcześnie, Królik czuł się znów jakoś słabo, a na myśl, że
jeszcze jedno kółko miałby płynąć, robiło mu się jeszcze słabiej. Przed
ostatnią boją wyprzedziło Królika kilka osób. Płynęli podejrzanie szybko. Czy
to dublerzy? Przeleciało Królikowi przez skołatany mózg. Tylko jeżeli miałyby
być cztery pętle, mogłoby dojść do zdublowania. Króilk zdezorientowany starał
się wypatrzeć, czy inni wpływają już na metę, czy też płyną na kolejne kółko.
Niewiele mógł dostrzec, zwolnił dramatycznie, kolejne osoby korzystając – słusznie
– z okazji wypuściły się przed Królika.
Na metę wpłynął Królik
tempem spacerowym, nawet się nie zasapał, nawet nie czuł zmęczenia ramion,
które omdlewają po porządnym treningu na basenie, nie czuł palących od wysiłku
policzków. No po prostu taki sobie rekreacyjny przepływ. A czas słabiutki.
Trochę pocieszyło Królika, że garmin pod czepkiem zmierzył 3350m i tempo
niewiele większe niż 17min/km. Ale już sam wykres tempa, nawet uwzględniając
dżipiesowe niedoskonałości pomiaru, pokazuje wyraźnie to dramatyczne zwolnienie
w końcówce. Bleee, zły Królik na siebie.
Tym bardziej zły, że mimo
prawdopodobnie dłuższego dystansu niż dwa lata temu, byli tacy, którzy w
porównaniu do 2014 roku poprawili swoje czasy nawet o prawie dwie minuty. Bezpośredni
króliczy rywal w kategorii popłynął dokładnie minutę dłużej, a Królik aż 1:26
dłużej niż dwa lata temu. Wciąż do pierwszego miejsca w kategorii brakuje ponad
3 minut. Konkurencja była znacznie większa niż poprzednio, ale więcej osób
startujących, oznacza na ogół słabszy poziom, więc niewielka pociecha z tego,
że wtedy był Królik w 2/3 stawki, a teraz w połowie.
Coś się jednak udało. Z
nawigacji Królik zadowolony, choć mapka z podczepkowego garmina świadczy o
czymś zupełnie przeciwnym. Królik miał jednak wrażenie, że płynął prosto na
bojki, nie gubił się, a co najważniejsze, nie wyciągał łba z wody ani za
często, ani za wysoko. Nie było zresztą ani fali, ani tłoku, by to było
konieczne. Porządna nauka nawigacji bardzo pomogła. Druga rzecz to trzymanie
się w nogach i przeskakiwanie na kolejne osoby. To na pierwszych dwóch
okrążeniach parę razy wyszło. I wreszcie zawracanie na bojce. Dwa razy Królik
naprawdę był z siebie dumny, bo zrobił ciasny i szybki skręt na bojce, w dodatku
skutecznie odcinając rywali, zapływając im drogę i zyskując parę metrów.
Wszyscy oni zdaje się wyprzedzili potem Królika na ostatniej prostej.
A tak w ogóle to zawody
fantastyczne. Jeziorko Czerniakowskie jednak ewidentnie wysycha, a woda robi
się coraz bardziej szlamowata. No i napsuł sobie Królik jak zwykle krwi tym
swoim narzekactwem i niezadowoleniem z siebie, choć może częściowo można za ten
słaby finisz winić zepsutą krew.