Można sobie skopiować, jak ktoś potrzebuje
Jak już wiecie z poprzednich wpisów, moje postanowienie, by
odmienić swoje życie i zacząć trenować, realizuję już jakiś czas. Początki
zawsze są trudne, ale zdecydowałem się od razu na triathlon. Ci, którzy śledzą
moje poczynania od początku, wiedzą, że nie było lekko. Wstawanie przed świtem,
bieganie po deszczu. Ile razy już chciałem zrezygnować. Ale widziałem cel,
który chcę osiągnąć. A przede wszystkim przyświecało mi to, by zmienić swoje
życie. No i te endorfiny po każdym treningu. Dawały mi siłę do całego dnia
pracy. I banana na twarzy.
Wreszcie nadszedł upragniony i długo wyczekiwany dzień. Spałem
słabo, ale buzowała we mnie adrenalina. Zjadłem owsiankę, śniadanie mistrzów, i
pojechałem na start. W zasadzie już nie mogłem doczekać się startu, wiedziałem,
że nadchodzi moment sprawdzenia się, moment, który powie mi, jak przepracowałem
zimę i cały sezon, jaki efekt dało to wstawanie rano, litry wylanego potu.
Przed startem spotkałem się z tymi wszystkim fantastycznymi
ludźmi, którzy codziennie inspirują mnie do ciężkich treningów swoimi
osiągnięciami. To jedna z najwspanialszych chwil, gdy przed zawodami wszyscy
się wspierają i życzą jak najlepiej. Wreszcie rozległ się dźwięk startera.
Ruszyliśmy. Jest moc! Czułem ogień w nogach i szczęście w sercu. Woda była dość
zimna, ale parłem do przodu. Endorfiny buzowały. Nawet się nie obejrzałem, a
już skończyło się pływanie.
Na rowerze zaskoczył mnie wiatr. Ale dawałem radę. Nowe aero
siodełko i nalepka, którą dostałem od siostrzeńca i którą przylepiłem na ramę,
dodawały szybkości. Noga podawała. Wciągnąłem trzy żele w zaplanowanych
odstępach czasu. Wszystko szło zgodnie z planem. Ale na biegu już było ciężko.
Tyle razy miałem ochotę rzucić to wszystko i zejść z trasy. Już myślałem, że po
prostu się poddam, położę na trawie i wreszcie odpocznę, ale wtedy pomyślałem o
tych wszystkich treningach i o tym, co czytałem o motywacji wewnętrznej w
sporcie. I leciałem dalej. Pomyślałem też o was, moich wiernych czytelnikach, o
tych wszystkich lajkach i komentarzach, które zbieram, gdy wrzucam swoje
treningi, rozterki, kontuzje, a wy mnie wspieracie. Pomyślałem, że nie mogę was
zawieść.
Minęła połowa dystansu biegowego. Nogi piekły żywym ogniem, ale
wtedy powiedziałem sobie, że to wszystko jest tylko w mojej głowie. Na
ostatniej pętelce zobaczyłem moją mamę, która wymachiwała zrobionym przez
siebie plakatem. Wzruszyłem się tak bardzo, że gardło mi się ścisnęło.
Ostatkiem sił rzuciłem się do przodu i wyprzedziłem gościa w zielonym stroju na
dwa metry przed metą! Co za emocje!
Da się? Da się! Ten przepiękny medal, na który zarobiłem
naprawdę ciężką pracą, przypominać mi będzie o wysiłku, który zawsze warto
podjąć, dla tej jednej chwili. Mimo że przed metą myślałem, nigdy więcej,
żadnych zawodów, treningów, po co mi to, przecież biegam i trenuję dla siebie,
dla przyjemności, zaraz w strefie finishera pomyślałem, że jednak za rok… Bo jest
życiówka, ale mam ambicje na więcej. Na pewno wiele się nauczyłem dzięki temu
startowi. O sobie, swoich silnych stronach i ograniczeniach. I dzięki temu mam
zamiar jeszcze lepiej przygotować do następnych startów.
Wybaczcie, ale muszę kończyć tę relację, może nie uwierzycie,
ale jednak jestem trochę zmęczony. Jesteście cudowni, że mnie tak wspieracie! Pamiętajcie,
każdy może to zrobić! Od jutra zabieram się za relację nieco chłodniejszym
okiem, czyli niedociągnięcia organizacyjne (bez urazy, po prostu dla
organizatorów, żeby wiedzieli, co poprawić za rok) oraz za porady treningowe i
garść wskazówek przedstartowych dla debiutantów. Kocham triathlon!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz