niedziela, 12 czerwca 2016

Generic triathlon blog report


Można sobie skopiować, jak ktoś potrzebuje

Jak już wiecie z poprzednich wpisów, moje postanowienie, by odmienić swoje życie i zacząć trenować, realizuję już jakiś czas. Początki zawsze są trudne, ale zdecydowałem się od razu na triathlon. Ci, którzy śledzą moje poczynania od początku, wiedzą, że nie było lekko. Wstawanie przed świtem, bieganie po deszczu. Ile razy już chciałem zrezygnować. Ale widziałem cel, który chcę osiągnąć. A przede wszystkim przyświecało mi to, by zmienić swoje życie. No i te endorfiny po każdym treningu. Dawały mi siłę do całego dnia pracy. I banana na twarzy.

Wreszcie nadszedł upragniony i długo wyczekiwany dzień. Spałem słabo, ale buzowała we mnie adrenalina. Zjadłem owsiankę, śniadanie mistrzów, i pojechałem na start. W zasadzie już nie mogłem doczekać się startu, wiedziałem, że nadchodzi moment sprawdzenia się, moment, który powie mi, jak przepracowałem zimę i cały sezon, jaki efekt dało to wstawanie rano, litry wylanego potu.


Przed startem spotkałem się z tymi wszystkim fantastycznymi ludźmi, którzy codziennie inspirują mnie do ciężkich treningów swoimi osiągnięciami. To jedna z najwspanialszych chwil, gdy przed zawodami wszyscy się wspierają i życzą jak najlepiej. Wreszcie rozległ się dźwięk startera. Ruszyliśmy. Jest moc! Czułem ogień w nogach i szczęście w sercu. Woda była dość zimna, ale parłem do przodu. Endorfiny buzowały. Nawet się nie obejrzałem, a już skończyło się pływanie.

Na rowerze zaskoczył mnie wiatr. Ale dawałem radę. Nowe aero siodełko i nalepka, którą dostałem od siostrzeńca i którą przylepiłem na ramę, dodawały szybkości. Noga podawała. Wciągnąłem trzy żele w zaplanowanych odstępach czasu. Wszystko szło zgodnie z planem. Ale na biegu już było ciężko. Tyle razy miałem ochotę rzucić to wszystko i zejść z trasy. Już myślałem, że po prostu się poddam, położę na trawie i wreszcie odpocznę, ale wtedy pomyślałem o tych wszystkich treningach i o tym, co czytałem o motywacji wewnętrznej w sporcie. I leciałem dalej. Pomyślałem też o was, moich wiernych czytelnikach, o tych wszystkich lajkach i komentarzach, które zbieram, gdy wrzucam swoje treningi, rozterki, kontuzje, a wy mnie wspieracie. Pomyślałem, że nie mogę was zawieść.

 
Minęła połowa dystansu biegowego. Nogi piekły żywym ogniem, ale wtedy powiedziałem sobie, że to wszystko jest tylko w mojej głowie. Na ostatniej pętelce zobaczyłem moją mamę, która wymachiwała zrobionym przez siebie plakatem. Wzruszyłem się tak bardzo, że gardło mi się ścisnęło. Ostatkiem sił rzuciłem się do przodu i wyprzedziłem gościa w zielonym stroju na dwa metry przed metą! Co za emocje!

Da się? Da się! Ten przepiękny medal, na który zarobiłem naprawdę ciężką pracą, przypominać mi będzie o wysiłku, który zawsze warto podjąć, dla tej jednej chwili. Mimo że przed metą myślałem, nigdy więcej, żadnych zawodów, treningów, po co mi to, przecież biegam i trenuję dla siebie, dla przyjemności, zaraz w strefie finishera pomyślałem, że jednak za rok… Bo jest życiówka, ale mam ambicje na więcej. Na pewno wiele się nauczyłem dzięki temu startowi. O sobie, swoich silnych stronach i ograniczeniach. I dzięki temu mam zamiar jeszcze lepiej przygotować do następnych startów.

Wybaczcie, ale muszę kończyć tę relację, może nie uwierzycie, ale jednak jestem trochę zmęczony. Jesteście cudowni, że mnie tak wspieracie! Pamiętajcie, każdy może to zrobić! Od jutra zabieram się za relację nieco chłodniejszym okiem, czyli niedociągnięcia organizacyjne (bez urazy, po prostu dla organizatorów, żeby wiedzieli, co poprawić za rok) oraz za porady treningowe i garść wskazówek przedstartowych dla debiutantów. Kocham triathlon!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz