poniedziałek, 18 lipca 2016

Stolice roweru. Belfast


Taka tam sobie stolica Północnej Irlandii. Niewielkie, trudne miasto.

Drogowskazy National Cycle Network i zjazd w ciągu pieszo-rowerowego na skrzyżowanie. W tle Samson (lub Goliath) stoczni Harland&Wolff

Do tego miał Królik sporo pracy. No i deszcz padał co chwila. Udało się jednak skorzystać z aplikacji next bike (a nawet oszukać ją na kursie walutowym – za three day ticket, który kosztuje 5 funtów, next bike pobrał sobie 5 peelenów). I tak pojeździł Królik kilkadziesiąt kilometrów po Belfaście i okolicy.

W Belfaście Next Bike to Coca Cola Zero

Niezbyt miłe pasy rowerowe wzdłuż peace wall i drogi szybkiego ruchu

Miasto jest niewielkie i raczej słabo urowerowione. Infrastruktura jest głównie w centrum, jakości bardzo umiarkowanej. Są pasy rowerowe, są pasy rowerowo-autobusowe, są śluzy i kontrapasy. Te dwa ostatnie elementy notorycznie zastawiane przez auta. Z rzadka trafiają się całkiem wydzielone drogi dla rowerów, a wówczas raczej na krótkich odcinkach. Poza centrum też są jakieś chodnikowo-rowerowe rozwiązania, zaniedbane rowerowe pobocza wzdłuż większych wylotówek. Jest narodowa sieć połączeń drogowych, która w dużej mierze ogranicza się do oznakowania. Kierowcy chyba są umiarkowanie wyrozumiali, mniej w mieście (choć jakoś bezpieczniej się czuł Królik na jezdni w Belfaście niż w Dublinie), bardziej poza miastem, na przykład na trasach wzdłuż morza.

Śluzy rowerowe, często jedyna "infrastruktura" rowerowa. Dwukierunkowy, krótki odcinek drogi dla rowerów w centrum

Pas autobusowo-motocyklowo-rowerowy. Kontrapas (oczywiście zablokowany parkującą taksówką)

Łagodny, ale jednak wietrzno-deszczowy klimat, a także górki, sprawiają, że niewiele jest w Irlandii kultury rowerowych dojazdów. Choć Dublin zrobił ogromny postęp w tym zakresie w ostatnich latach, Belfast wydaje się pozostawać w tyle.

środa, 13 lipca 2016

Pierwsze pół roku 2016 i przerwa na irlandzkim wybrzeżu


Już jakiś czas temu skończyło się sprawozdawcze półrocze króliczych treningów w 2016. W zasadzie dobrze, że do tego zestawienia nie wchodzą dwa ostatnie tygodnie, które z racji wyjazdu i w ogóle słabej kondycji, wyszły marnie i na pewno zaniżyłyby te niezłe w sumie obrazki.



Nie żeby było tak niesamowicie różowo. W przeliczeniu na dzienne obciążenia minutowe, treningi nie różnią się zasadniczo od tych w poprzednich dwóch latach. Symbolicznie trochę więcej biegania. Choć wciąż  bieganiem słabo, wychodzi jakieś 100km miesięcznie. Więcej pływania, jeżeli udałoby się takie przepływy utrzymać, byłoby z 550km w tym roku. Mniej niż poprzednio pływania w OW. Jeziorko Czerniakowskie niestety nie zachęca, a na razie innych okazji (poza obozem treningowym i innymi drobnostkami) nie ma. Dzięki trenażerowi w domu, udało się zimą pokręcić sporo, od początku roku tyle, co w całym poprzednim. Za to (i między innymi przez to właśnie) Szkot jeździł zdecydowanie mniej na zewnątrz. Na razie niewiele ponad 1200km. Również mniej roweru transportowo-rekreacyjnego, prawie 3200km, ale wakacje jeszcze w rozpędzie, może da się trochę nadrobić.




Ostatnie dwa tygodnie, słabo do tych statystyk przystają, bo się szwendał Królik gdzieś po rubieżach Europy. Było dużo deszczu przywiewanego wściekłym wiatrem znad Atlantyku, zimno i w ogóle cudownie. Było trochę okazji do pojeżdżenia rowerem, ale pożyczane rowery i ciągłe deszcze, temu nie sprzyjały. Zawsze jednak dobrze potrenować trochę podjazdów, których nie ma chyba tylko na nudnym Mazowszu. Pływać w morzu niestety nie dało się wcale, woda okrutnie zimna. Więcej łażenia było niż biegania, po różnych skałkach, plażach, błotach. I w sumie odpoczywania też było dużo, bo się Królik jakoś słabo ostatnio czuje.