środa, 24 października 2018

Ötillö Swimrun World Series Cannes 2018

Jak tu opisać to wszystko, co nie bardzo się da opisać? Za dużo się działo. Za szybko. Zbyt to było zaskakujące. Zbyt światowe. Nawet się Królik nie miał czasu tym wszystkim denerwować. Dopiero sobie to w głowie układa.

Okoliczności

Było prawie sześć i pół godziny małych porażek i małych zwycięstw. Porażki były na przykład takie: (1) zakładanie pianki przez trzy minuty po pierwszym bieganiu, (2) wywalenie się do wody przy pierwszym wyjściu, (2) zgubienie punktu nawigacji na przedostatnim odcinku pływowym, (4) wpłynięcie na płyciznę nad jakimiś rurami, nad którymi załamywały się fale, aż się Królikowi rzygać od tego zachciało, (5) pociągnięcie za niewłaściwy koniec gumki od okularków, przez co latało wciąż Królikowi coś koło oka. Do nielicznych, acz miłych, sukcesów zaliczyć należy: (1) parę udanych transferów ląd – woda, z przygotowaniem wszystkiego w biegu i płynnym wskoczeniem do wody, (2) niezgubienie flaczki mimo biegania, a niekiedy i pływania w rozpiętej piance, (3) kojarzenie wyuczonej trasy, mimo nieznajomości terenu, (4) nieporzyganie się od żelu, tabletek cukrowych, pomarańczy i ziemniaka popitych solidnymi haustami słonej wody.                                               

Start krótkiego dystansu dzień wcześniej

Nie spełnił się najgorszy scenariusz, czyli to, czego Królik obawiał się najbardziej, mianowicie że zawiedzie swoją partnerkę, że wymięknie gdzieś po drodze, że coś sobie zrobi, że krew zacznie uciekać, albo (jeszcze gorzej) ulotni się wola ścigania się.

W zasadzie to nawet poszło za dobrze, jak na pierwszy raz. Zabrakło 11 minut do czwartego miejsca i kwalifikacji na mistrzostwa świata. To dopiero byłoby niesprawiedliwe, gdyby się udało. Ale Królik nic nie wiedział i nic nie widział podczas wyścigu. I to w sumie było najlepsze. Fajnie było zacząć na samym końcu i wyprzedzać, wyprzedzać, wyprzedzać (w sumie 44 drużyny, z czego pewnie połowę w wodzie). Mimo że po jakichś czterech godzinach już pewne znużenie się zaczynało wkradać w Królicze ciało, to właśnie dopiero Królika zmotywowało do rozkręcenia się na podejściu absurdalnie stromą trasą kolejki linowej, na zbiegu strumieniem i kanałem kanalizacyjnym do plaży naturystów, na ostatnich kilku krótkich odcinkach przed metą. Było trudno. Jeszcze nigdy nie było tak trudno. A jednocześnie wie Królik, że tak naprawdę to była krótka i łatwa, miejska, lajtowa trasa w cieplarnianych warunkach; że prawdziwe wyzwania dopiero czekają.

Rywalki
Umordował się Królik, pokaleczył, poobcierał, meduza poparzyła Króliczą nogę. Ale udało się nawadniać i odżywiać przez tych kilka godzin. Udało się nie umrzeć z przegrzania i nie zrobić sobie krzywdy. Udało się wykręcić naprawdę przyzwoity czas. Udało się mieć straszną frajdę z tego wszystkiego. I to wszystko dzięki najlepszej partnerce, która nie tylko biega, pływa, ogarnia trasę, sprzęt, żywienie, ale jeszcze znosi Królicze humory i narzekania.

wtorek, 9 października 2018

Swim the Island 2018

Długo wyczekiwane i planowane zawody. Strachy i wyobrażenia przed tym długim dystansem w morzu były przeróżne. Ostatecznie Królik kilometraż zrobił w lipcu w Warszawie, na początku sierpnia po obozie pływowym był pewnie szczyt formy, a potem już było tylko coraz gorzej. We wrześniu Królik pływał tyle co nic. Powrót na basen nie był lekki, a tu już trzeba było jechać nad morze.

Taka wyspa

W Warszawie powiało już przymrozkami rannymi, a w Ligurii lato, morze obłędnie ciepłe i czyste. Tylko że Królikowi lało się z nosa i chrobotało już w oskrzelach, czuł się fatalnie. Mimo to przez dwa dni przed zawodami zajmował się bieganiem, płukaniem zatok w słonej wodzie i udawaniem, że zaziębienie nie podpsuło też krwi.

Taka woda

Pierwszego dnia zawodów pogoda deszczowa się zrobiła, jednak przydały się długie spodnie, kurtki i czapki, którymi Królik wypchał torbę. Start na 800m zrobił jednak Królik sautè, czyli bez pianki. To była taka tam zabawa, głównie przedsmak czekającej w niedzielę pralki i łykania słonej wody na trasie.

Kilkaset osób w wodzie, tysiąc na plaży

Obstawa ratownicza

Łączony wyścig na 1800m i 6000m miał być wyzwaniem rzuconym Króliczym ambicjom wytrzymałościowym. Królika głównie pochłaniała nie stricte sportowa strona tych startów, ale logistyka pływania w piance i w słonej wodzie. Poranne 1800m było takim rozpływaniem się w krótkiej piance, testem pływania z balonem na tyłku i wypływania spośród walących na oślep ciał. Trochę po tym Królika przymuliło i już w zasadzie nie miał wielkiej ochoty iść na te sześć kilosów znów do morza. Ale nie było wyjścia.

Trasa 6000m

Tym razem gotował się Królik w długiej piance, był przygotowany na umieranie z pragnienia i nieodzowne obtarcia szyi. Miał Królik zacząć spokojnie, ale w pralce i emocjach po prostu się nie dało. Miał Królik zwolnić, jak się trochę rozrzedzi, ale też już jakoś głupio było odpoczywać. Fantastycznie pływało się wśród skał, na fali, z widokami na wyspę nad wodą i na ryby pod wodą. Szkoda tylko, że Królicze okularki zaparowały prawie całkowicie, ledwo co tam się jak przez mgłę przebijało do Króliczych siatkówek ocznych. Fale raz niosły, raz znosiły, ktoś miział Królika po stopach, potem znów Królik kogoś miział, ratownicy na paddleboardach spychali na właściwy tor. Pierwsza, dłuższa pętla minęła zaskakująco szybko. Już więc Królik wiedział, że nic się nie stanie, nie umrze z pragnienia, nie porzyga się z choroby morskiej, nie zemdleje z wysiłku. 

Trasa prowadziła między tymi skałkami

Owszem, lekko nie było. Na języku kłuły jakby igiełki soli, pianka tarła za każdym razem po rozoranej skórze na szyi, a plecy bolały od zbyt wysokiej pozycji w wodzie. Ale poza tym było całkiem miło. Nogami Królik w piance nie pracuje wcale, więc nawet się zasapał i już było po wszystkim. Nawet udało się złapać równowagę i wyjść na dwóch kończynach na plażę do mety.

Wschód

Po tym wyścigu pierwszy raz zrobiło się Królikowi zimno; szczęki z jakiegoś powodu bolały okrutnie, gdy Królik wgryzł się w postartowe ciastko; skóra na szyi oczywiście w strzępach, ale poza tym było zupełnie w porządku. What’s the big deal? W sumie trochę ponad dwie godziny w wodzie, pewnie jakieś osiem kilometrów pływania. Doprawdy nic szczególnego. Na tę niewielką grupę, która zdecydowała się na podwójny wyścig Królik zajął daleką pozycję gdzieś w dwóch trzecich stawki, w ogóle nie ma się czym chwalić, czasy marne. Ale było naprawdę cudnie. Woda wspaniała, widoki, pogoda, organizacja, wszystko udało się przednio. Zadowolony Królik z takiej kilkudniowej dobitki letnich wakacji. Choć chyba jeszcze jedna imprezka na riwierze się szykuje.