Z okazji urodzin i czwartego tysiąca
kilometrów Szkot dostał nowe pedały, a Królik nowe butki. Nie będzie więc już
totalnej wiochy. Przynajmniej teoretycznie nie będzie, bo nie będzie wiochy
dopiero wówczas, gdy Królik nauczy się nie wywracać. Na razie wydzwonił się dwa
razy. I dwa razy tym samym kolanem poszorował po asfalcie. Gorzej, że Szkotowi
trzeba było klepać kierownicę.
W temacie butków kolejny dylemat
stary jak świat. Czy już kupować kolejne buty do biegania?
Pierwsze prawdziwe królicze buty do
biegania przede wszystkim się podarły. Królik wracawszy ze służbowego wyjazdu
odciążył bagaż i po prostu zostawił je w śmietniku gdzieś daleko od domu. Te
New Balance przebiegły raptem 1800km i dziś Królik już by ich tak pochopnie nie
wyrzucił. Kolejne ulubione, Brooks Ghost, mają już na liczniku prawie 3800km.
Okej, pewnie zatraciły wiele walorów amortyzacyjnych, bieżnik wytarty mają na
gładko, ale poza tym trzymają się całe. Problem tylko taki, że okropnie wprost
śmierdzą.
Salomony, docelowo do biegów bardziej
terenowych, na śliskich powierzchniach jakoś Królika nie stabilizowały.
Wymyślny bieżnik wytarł się zaskakująco szybko, po około 1200km (prawda, że na
asfalcie głównie), a reszta zaczyna się rozłazić. Ma Królik jeszcze jedne
Brooksy, które jakoś wydają się sztywne i klapią na asfalcie, jakby Królik w
jakichś lakierkach leciał, i jeszcze inne New Balance, które są trochę za małe
i wobec tego jako jedyne utrzymywane są w czystości i służą do nielicznych
przypadków biegania na bieżni mechanicznej, czy gry w koszykówkę na sali.
Nowe buty to niepewność, ryzyko
niepasowania, a miejsce w szafie zajmą. Cóż, najwygodniejsze są buty o dużym
stopniu rozklapciania, a takich póki co chyba nie można kupić.