Zgodnie ze szkolną tradycją, początek
września to pisanie wypracowań o wakacjach. Jakieś podsumowanie lipca i
sierpnia przydałoby się też Królikowi, choć dla niego akurat były to dwa
miesiące najintensywniejszej chyba w ciągu roku pracy. Treningi są jednak
zawsze na króliczym pierwszym miejscu. W te dwa miesiące Królik wykicał 425
kilometrów, co nie jest złym wynikiem zważywszy, że lipiec był upalny, a
sierpień w górzystych okolicznościach przyrody. Gorzej z pływaniem, bo raptem
36 kilometrów Królik napływał. Ale wszystko w otwartej wodzie, głównie w morzu
i jeziorach, parę razy był Królik w otwartym basenie z zimną wodą.
No i jeszcze zawody. Dwa biegi uliczne na 10K
i dwa wodne wyścigi. O wynikach biegowych nie ma co wspominać. Oczywiście na
swoje usprawiedliwienie Królik by zaraz powiedział, że jeden bieg był w upale,
drugi z kolei w tłoku i po górkach, ale wyniki i tak były poniżej oczekiwań.
Inna sprawa, że uczestniczenie w tych imprezach dało ciekawe pole do porównań.
Jedna z nich kameralna, około sześćdziesięciu zawodników, prawie wszyscy z
jednego klubu, bez indywidualnego pomiaru czasu, pakietów startowych, zamykania
ulic. Po prostu towarzyski bieg parkowymi alejkami. Wszyscy uczestnicy (ci
biegnący, ci obstawiający trasę, obsługujący zegar i nagłośnienie, fotografujący,
rozdający wodę) zadowoleni, uśmiechnięci, radośni. Strasznie się to Królikowi
podobało, jak zerowym prawie kosztem można taką fajną imprezę zorganizować. No
i medal za trzecie miejsce się podobał Królikowi. A drugi bieg – masówka,
wysokie wpisowe, rzędy przenośnych toalet, stoiska sponsorów, jednakowe
koszulki techniczne, fajerwerki na starcie, konferansjerzy, start w grupach,
kapele na trasie, chipy w sznurowadłach, łapanie międzyczasów, internetowe
śledzenie wyników, medale na mecie. Też fajnie, ale jednak zmęczyła Królika
impreza, na której dwadzieścia minut czeka się w tłoku na start, przez pierwszy
kilometr przepycha się i jest się przepychanym, by zrobić sobie trochę miejsca
na łokcie i nogi, gdzie za metą przechodzić trzeba czym prędzej dalej, a medal
dostaje się do ręki.
Jeszcze imprezy pływackie też dwie się w te
wakacje zdarzyły. Tu o tyle łatwiej, że wyników pływu na otwartych wodach nie
sposób porównywać. Królik jest więc ze swoich zadowolony. Zarówno z tego na
1000m, jak i na 1600m. Ten ostatni rozgrywany był w trudnych warunkach – zimna
woda, deszcz, mocny wiatr i spora fala, choć to, duże bo duże, ale tylko
jezioro. Trochę Królikowi przed startem zrzedła mina, bo zobaczył, że większość
uczestników jest w piankach. A tych paru, których przyuważył w samych slipkach,
smarowało właśnie ramiona, plecy i uda jakimś tłuszczem. Królik natomiast, goły
zupełnie, nie wiedzieć czemu pomyślał, że ci, co w piankach pływają, to na
pewno są zawodowcy i Królik co najwyżej ich stopy będzie oglądał uciekające mu
już na pierwszych stu metrach. Ale okazało się, że ubranie się piankę nie
gwarantuje umiejętności szybkiego poruszania się w wodzie i Królik uplasował
się w pierwszej połowie stawki.
Nie takie więc złe te wakacje. A teraz
zabiera się Królik za porządne kicanie, żeby hańbę tych ostatnich czasów na 10K
zabiegać jakimś przyzwoitym wynikiem. No i zaraz wraca do basenowych treningów.