niedziela, 31 grudnia 2017

Świąteczny obóz pływacki i podsumowanie 2017 roku

Podobnie jak w zeszłym roku kalendarz Króliczy zakończył się sześciodniowym obozem pływackim. Niestety inaczej niż poprzednio słabo było ze śniegiem i na nartach Królik pojeździł tyle co nic. Za to pływania było więcej. Wyszło 32km (w porównaniu z 25km rok temu), do tego trzy zajęcia na sali gimnastycznej i dwa krótkie biegi. Umęczył się Królik setnie, ale też nauczył kilku ciekawych rzeczy i swoich błędów w pływaniu masę odkrył.

Symbolicznie trochę nartowania przed nowym rokiem

Za to w całym roku 2017 jak zwykle dużo było, ale zapewne małowartościowych treningów. Założone przebiegi zostały na ogół zrealizowane. Z wyjątkiem roweru szosowego, do którego Królik zupełnie nie miał zapału w tym roku, jeździł beznadziejnie mało, jakoś bał się tego roweru, podjazdów, zjazdów, wpinanych butów i tak dalej. No i pływanie. Miało być co najmniej 600km, których nie udało się osiągnąć w 2016 roku. A tu potrzaskał Królik znacznie więcej. Wyszło prawie 680km. Średnio dziennie daje to wszystko: 1860m pływania, 23 minuty kręcenia na szosie lub trenażerze, prawie 4.3km biegania i 21km roweru.

Rok 2017 dzień w dzień

Plon z zawodów w tym roku naprawdę obfity, jak na Królika. W pierwszej części roku trzy biegi: 15km, półmaraton i 4.2km w Rotterdamie, a potem jeszcze w sierpniu półmaraton po plaży. Aż trzy triathlony w lecie. Umieranie w Warszawie (zero hemoglobiny) i fatalny czas. Całkiem fajne wyniki na olimpijce w Gdańsku i na 1/8IM w Gołdapi (wszystko wskazuje na to, że powinien Królik więcej startować w miastach, których nazwy zaczynają się na G). No i pływania sporo. Niestety tylko jedno open water na Jeziorku Czerniakowskim, za to aż trzy zawody basenowe i ważne rekordy na 1500m (zarówno na dużym, jak i na krótkim basenie), nowe przyzwoite życiówki na 400m i 200m zmiennym. Do tego były trzy obozy pływackie, wyjazd na narty, trochę wyjazdów służbowych i przy tej okazji pływanie i bieganie w ciekawych miejscach, no i (tylko) dwa pobyty w szpitalu.

Rok 2017 tydzień w tydzień


Rachu ciachu na razie odłożone. Królik sam stara się zapewnić jakąś równowagę składu swojej krwi, a przede wszystkim się tym za bardzo nie przejmować. Tylko pracować, trenować i trzymać się z dala od szalonych pomysłów medycznych. I w tym zamierzeniu chce wytrwać też w przyszłym roku i parę zamysłów startowych też już ma, a przede wszystkim plany, co by tu poprawić w pływaniu.

niedziela, 3 grudnia 2017

XXII Otwarte Mistrzostwa Warszawy Masters

Po zawodach w Gliwicach. Jeden dzień w samochodzie. Jeden dzień w łóżku. Dwa dni od rana do nocy w robocie. W sumie cztery dni bez treningów. Duszenie się własnym katarem, potem wyrzyg od odkaszliwanej i odrywającej się od oskrzeli flegmy. Pocenie się przy wstaniu z krzesła i rozsadzający czerep ból mózgu. Absolutny koszmar. A tu zaraz kolejne zawody.

Najpierw jednak był test na 200m zmiennym na treningu, na który Królik przyszedł w bojowym nastroju, acz także w pochorobowym otumanieniu. Wynik zdarzył się niesamowity. Aż nie mógł Królik uwierzyć. Co gorsza nie można było pięć dni później na zawodach popłynąć gorzej. To niegorzej wyszło lepiej raptem o sekundę. Sekunda w pływaniu to lata świetlne. A jednak liczył Królik na dwie (sekundy poprawy). Poprawa zeszłorocznego wyniku o 12 sekund to też abstrakcja, bo rok temu Królik ledwo żywy wyszedł ze szpitala w dzień zawodów. I choć był to z kolei wynik lepszy o 4 sekundy od tego z 2015 roku, to jednak pewnie trochę zafałszowany szpitalnym laniem medykamentów w żyłę. Od tamtego czasu Królik chyba naprawdę poprawił trochę fatalnego delfina i grzbiet, który nadal pozostaje najmarniejszy w Króliczym wykonaniu.


No i wreszcie koronny Króliczy dystans: 400m dowolnym. Już treningowe testy w zeszłym roku pokazywały czasy kosmiczne. Potem na zawodach poszpitalne zdychanie i antyżyciówkowy czas. W lecie tego roku znów było dobrze, parę razy się Królik rozpędził do 6:10-6:11. Tylko na czerwcowych zawodach wynik znów paranoicznie słaby. Nadziei na życiówkę nabrał Królik po 1500m w Gliwicach na małym basenie, gdzie pierwsze 400m popłynął ni z tego ni z owego w 6:02. Więc znów jak zwykle się Królik miotał między skrajnościami: „byle nie popłynąć gorzej niż w czerwcu” a „złamać sześć minut, a najlepiej rekord świata”. Nie będzie zaskoczeniem więc, że wypływał Królik coś pomiędzy.

Wyniki z zawodów na 400m na basenie 25m

Najpierw musiał walczyć z głową, która po dwóch godzinach od rozgrzewki miała już wszystkiego dosyć. Ale gdy już był Królik w wodzie i z ulgą zorientował się, że nie schrzanił skoku, a okularki ma wciąż na oczach, to nagle energia wstąpiła w ciało Królicze i nie żeby bezsensownie szamotać się w wodzie, ale żeby na w miarę długich pociągnięciach (przynajmniej w Króliczym przekonaniu) mocno płynąć do przodu. Miłe to uczucie już po stu metrach zastąpiła niepokojąca chęć częstszego oddychania i lżejszego naciskania ramionami na wodę. Po dwustu metrach zaczęło się ściskające uczucie w całym brzuchu, potem omdlewanie nóg, następnie jakiś akrobatycznie nietrafiony nawrót, po którym Królik nieomal zgubił kierunek, no i wreszcie ostatni basen, który to Królik pokonywał z ciemnością przed oczami. No i jest nowa życiówka i całą pewnością najlepszy czas ever, czyli niecałe 6:06.

Wyniki z zawodów na 400m na basenie 50m


Uffa, no to może się Królik teraz z czystym sumieniem wziąć za trenowanie.

niedziela, 19 listopada 2017

Mistrzostwa Polski w Gliwicach

Dwa rekordy. Ale jeden słaby i zły jest Królik, bo co to jest poprawa o niecałe dwie sekundy przez trzy lata? Miało być znacznie szybciej. Tyle tłucze Królik tego zmiennego, tak mu się wydawało, że każdy styl jest nieco efektywniejszy, a tu nic. Zły skok, słabe nawroty, powolne wszystkie cztery style. Szkoda.


A drugi wyścig w porządku. Długi dystans więc się mógł Królik umordować. Przede wszystkim chodziło o popłynięcie szybciej niż w lecie tego dystansu na dużym basenie. Ale o ile szybciej? Sekundę na nawrocie? Dwie? Czyli aż cztery sekundy szybciej na każdych 100 metrach? To byłoby o minutę szybciej na całych 1500 metrach...

W końcu start. I dużo czasu na myślenie. Płynął Królik i tylko czuł, że go dusi, że płynie za szybko, że bebechy ściśnięte, że w rękach brak siły, że nogi ledwo kopią, że po nawrotach brakuje oddechu. Tempo trudne do oszacowania. A liczenie do sześćdziesięciu było katorgą dla głowy. Minęło trzydzieści basenów. Rywalki z torów obok gdzieś zniknęły, Królik miał dziwaczne poczucie, że wszyscy już skończyli i Królik płynie sam, a kilkaset osób wpatruje się z niecierpliwością w żałosne taplanie się Króliczego ciała. Minął kilometr… Pięćdziesiąt basenów… Zostało ostatnie dwieście metrów… Już nie było za bardzo siły na przyspieszenie. Koniec! No i co? Gapił się Królik w tablicę z wynikami otępiałym wzrokiem. Dobrze! Szybko!


Dopiero po paru godzinach mógł Królik spokojnie przeanalizować wyniki wraz z międzyczasami. Wyszło, że zaoszczędził – w stosunku do wyścigu na dużym basenie – średnio siedem sekund na każdych stu metrach! Oczywiście tempo stale malało, ale pierwsza czterysetka była nie tylko najszybsza, ale obłędnie wręcz szybka, a i każda następna szybsza od (starego już bardzo) rekordu na 400m na małym basenie. No i medal się trafił z racji niewielkiej konkurencji na tym okrutnym dystansie.



Za dwa tygodnie zawody na dużym basenie. Znacznie trudniejsze dystanse: 400m i 200m zmiennym. I znów różne nadzieje, rozterki i strachy. Może jednak coś się ruszyło z tym pływaniem, nawet jeżeli po parę sekund na trzy lata, to jednak wciąż do przodu...