niedziela, 3 grudnia 2017

XXII Otwarte Mistrzostwa Warszawy Masters

Po zawodach w Gliwicach. Jeden dzień w samochodzie. Jeden dzień w łóżku. Dwa dni od rana do nocy w robocie. W sumie cztery dni bez treningów. Duszenie się własnym katarem, potem wyrzyg od odkaszliwanej i odrywającej się od oskrzeli flegmy. Pocenie się przy wstaniu z krzesła i rozsadzający czerep ból mózgu. Absolutny koszmar. A tu zaraz kolejne zawody.

Najpierw jednak był test na 200m zmiennym na treningu, na który Królik przyszedł w bojowym nastroju, acz także w pochorobowym otumanieniu. Wynik zdarzył się niesamowity. Aż nie mógł Królik uwierzyć. Co gorsza nie można było pięć dni później na zawodach popłynąć gorzej. To niegorzej wyszło lepiej raptem o sekundę. Sekunda w pływaniu to lata świetlne. A jednak liczył Królik na dwie (sekundy poprawy). Poprawa zeszłorocznego wyniku o 12 sekund to też abstrakcja, bo rok temu Królik ledwo żywy wyszedł ze szpitala w dzień zawodów. I choć był to z kolei wynik lepszy o 4 sekundy od tego z 2015 roku, to jednak pewnie trochę zafałszowany szpitalnym laniem medykamentów w żyłę. Od tamtego czasu Królik chyba naprawdę poprawił trochę fatalnego delfina i grzbiet, który nadal pozostaje najmarniejszy w Króliczym wykonaniu.


No i wreszcie koronny Króliczy dystans: 400m dowolnym. Już treningowe testy w zeszłym roku pokazywały czasy kosmiczne. Potem na zawodach poszpitalne zdychanie i antyżyciówkowy czas. W lecie tego roku znów było dobrze, parę razy się Królik rozpędził do 6:10-6:11. Tylko na czerwcowych zawodach wynik znów paranoicznie słaby. Nadziei na życiówkę nabrał Królik po 1500m w Gliwicach na małym basenie, gdzie pierwsze 400m popłynął ni z tego ni z owego w 6:02. Więc znów jak zwykle się Królik miotał między skrajnościami: „byle nie popłynąć gorzej niż w czerwcu” a „złamać sześć minut, a najlepiej rekord świata”. Nie będzie zaskoczeniem więc, że wypływał Królik coś pomiędzy.

Wyniki z zawodów na 400m na basenie 25m

Najpierw musiał walczyć z głową, która po dwóch godzinach od rozgrzewki miała już wszystkiego dosyć. Ale gdy już był Królik w wodzie i z ulgą zorientował się, że nie schrzanił skoku, a okularki ma wciąż na oczach, to nagle energia wstąpiła w ciało Królicze i nie żeby bezsensownie szamotać się w wodzie, ale żeby na w miarę długich pociągnięciach (przynajmniej w Króliczym przekonaniu) mocno płynąć do przodu. Miłe to uczucie już po stu metrach zastąpiła niepokojąca chęć częstszego oddychania i lżejszego naciskania ramionami na wodę. Po dwustu metrach zaczęło się ściskające uczucie w całym brzuchu, potem omdlewanie nóg, następnie jakiś akrobatycznie nietrafiony nawrót, po którym Królik nieomal zgubił kierunek, no i wreszcie ostatni basen, który to Królik pokonywał z ciemnością przed oczami. No i jest nowa życiówka i całą pewnością najlepszy czas ever, czyli niecałe 6:06.

Wyniki z zawodów na 400m na basenie 50m


Uffa, no to może się Królik teraz z czystym sumieniem wziąć za trenowanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz