Pierwsze zawody biegowe w tym roku. Przez chorobę nie wie
Królik, na co go stać. Poprzedniego dnia w czasie rekreacyjnego pływania prawie
się Królik utopił, tak mu brakowało tchu, mięśnie się trzęsły i w ogóle.
Wariacko działa królicze ciało. Od choroby i od leków. Czasem rozrywa je
euforia na granicy jakiegoś naspidowania, innym razem nie jest się w stanie
Królik zwlec z łóżka. Różne układy króliczego organizmu wydają się wyłączać od
tej choroby, inne nagle przyspieszają. Totalny obłęd.
Stanął Królik na starcie Biegu Chomiczówki po raz drugi, i tak
jak kilka lat temu, miał być to sprawdzian tempa przed półmaratonem. Zważywszy
wynik z październikowego półmaratonu w Gdańsku (tempo 5:22) i bardzo fajną
pogodę, ale czując od rana jakąś trzęsawkę w całym ciele, optymistycznym
wariantem było polecenie tych 15km w tempie 5:10.
Najpierw było oczywiście przepychanie się do przodu i może
dzięki temu wszedł Królik w jakiejś takie całkiem miłe tempo. Może troszkę za
szybkie, ale biegło się swobodnie i bez wysiłku pierwszą 5km pętlę. A potem
drugą. Troszeczkę szybciej. I nagle wydreptanych miał już Królik 10km w jakieś
49:40 i w zasadzie jeszcze nie bardzo się zmęczył. Trzeba było wydłużyć krok. A
przede wszystkim wyprzedzać. W ogóle stale Królik wyprzedzał, ale oczywiście na
trzecim okrążeniu to wyprzedzał takich, co wiele wolniejsi od niego być do tej
pory nie mogli. No i tak frunął Królik od jednego do następnego i łykał kolejne
osoby. I przyspieszał stale i ostatnie dwa kilometry to były już bardzo
szybkie, w zasadzie w trupa.
Nie, Królik nie jest zadowolony. Wiadomo, że nie jest. Nigdy nie
jest. Ale tu też dlatego, że okazało się na mecie, że czas gorszy od
poprzedniego o 1:03 (minutę i trzy sekundy), czyli że można było walczyć. Gdyby
tylko Królik wiedział, na co go stać, na jakie tempo, na jaki wysiłek, gdyby
wcześniej urwał po dwie sekundy na kilometrze, gdyby zaczął finisz nieco wcześniej…
To że przybiegł z czasem o jakieś 7% szybszym od zakładanego, że miał siłę, że
wszystko się ładnie ułożyło, że nic nie bolało… że osiągnął kosmiczne jak na
niedawne treningi tempo (4:51), że frunął do mety na ostatnim kilometrze… nie,
nie, nie, to Królika nie zadowala. Nigdy nie jest dość szybko.