poniedziałek, 18 września 2023

Siedemnaście kilometrów i co dalej?

Ten pomysł narodził się już dwa lata temu przy okazji poprzedniej wycieczki nad Wörthersee. Wtedy Królik płynął 10K, ale byli tacy, co płynęli więcej. I Królik już trochę zazdrościł. Że Królik lubi długie pływy, to wiadomo. Od początku roku zwiększał mocno kilometraż. Pięć razy w tygodniu trening klubowy, w tym dwugodzinny, plus jakieś dodatki własne i średnio 21km tygodniowo z taką myślą przebiegłą z tyłu głowy, że coś długiego popłynie w tym sezonie. No i już w marcu zapisał się Królik znów na Wörthersee. Tylko że to było jeszcze dużo czasu. Duży kilometraż, ale bez wielkich przygotowań w otwartej wodzie: trzy treningi powyżej 5km na Rokoli, w basenie dwa po 6km, no i zawody na 3km i potem na 5km Gdynia-Sopot. W sierpniu już schodząc z kilometrażu więcej siłowni. To wszystko wydawało się tak nieadekwatne do tego, co miało nastąpić.


Zwątpienie, spadek motywacji, totalna niechęć do pływania - to najgorsze nastąpiło na dzień przed wylotem. Potem już trzeba było po prostu trzymać się planu. Żona motywowała, Królicza partnerka treningowa przed tym samym pływem emanowała pewnością siebie, no to trzeba było robić dobrą minę do złej gry. Pogoda idealna. Woda ponad 23 stopnie. Neoprenowe gacie zamiast pianki (nie będzie uciskać i obcierać). Jedzenie jakoś tam przetestowane. Tylko płynąć.

 

No to płynie Królik, miło, spokojnie. Jest osobista suppistka, trasa na pamięć w głowie, okularki już odparowały i już do końca jest super bez ich poprawiania. Odliczał Królik, przeliczał tempa, czasy, dystans, godzinę. Szybko jest. Po 4.5km zatrzymka na flaczkę kiślu. Już plecy trochę bolą. Ale jest wspaniale. To już jedna czwarta dystansu. Ktoś tam przed Królikiem płynie zygzakiem. Ale do końca nie udało się dogonić. Z tyłu nikogo. Po 9km kolejna zatrzymka, tym razem jabłkowy kubuś. Coś podejrzanie szybko. Dalej. Trochę nie bardzo widać, gdzie płynąć. Platforma sprawdzająca obecność. Trochę bez sensu się Królik zatrzymał pogadać i wypić wodę z kubeczka (raczej z uprzejmości, bo pił haustami wodę z jeziora).

 

Start! Foto: AlpenAdriaSwimCup


I nagle zostało tak 6-5km do mety. To jakby już finisz, pomyślał bezmyślnie Królik. Przyspieszył. Plecy bolały już po całości. W dodatku zaczęli pojawiać się zawodnicy i zawodniczki z pozostałych dystansów. Ci wolniejsi z 10km, których Królik wyprzedzał, ci szybsi z 5km, a potem z 2.5km, którzy po Króliku się przepłynęli. Dwa małe snickersiki załadowane do paszczy. Ostatnie 2km dłużyły się okrutnie. Bolały ramiona, łokcie, stopy. Jezioro się rozhuśtało. Ale już Królik wiedział, że dopłynie i że będzie dobry czas (w stosunku do założeń). Wyczołgał się Królik nie o własnych siłach z wody.


Podium. Foto: Aleks

 

Rozmiękłe ciało, to było najgorsze. Poza tym Królik już trzymał pion, czuł się świetnie, plecy i reszta przestały boleć w momencie przyjęcia postawy pionowej. Łaził Królik po mecie, wyżerał resztę zapasów z torby na przepływ i był totalnie rozentuzjazmowany trzecim miejscem, splendorem podbiegania po uściski dłoni organizatorów i nagrody. 


Wörthersee endless pool


Więc poszło trochę za dobrze, trochę za łatwo. To 17-18km w praktycznie każdych innych warunkach wodno-powietrznych byłoby dużo, dużo trudniejsze (i wolniejsze). I Królik nie ma pojęcia, co dalej. Jakie by tu sobie wyzwanie wymyśleć na przyszły sezon. Czy jeszcze dłużej? – wydaje się to absurdalnie nierealne. Czy może jakoś trudniej? Na pewno trzeba zrezygnować z tych supercieplarnianych warunków Wörthersee w początku września. 



Leci Królik dalej. Foto: Aleks