środa, 19 sierpnia 2020

Vakantie in het Wisładal

Kilkanaście dni w Polsce. Głownie w domu. Dużo basenu w zespole. Takiego pływania to od listopada nie było. Jeszcze w dodatku w nowym ciele.

 

 

Poza tym tylko dwa krótkie wypady w dolinę Wisły: do Kazimierza i na Rokolę. Królik dostał udaru słonecznego na kajakach. Odchorowywał potem ponad dobę. A po dwóch godzinach pływania w gotującej się prawie wodzie w Rokoli też było źle. Ta energia słoneczna potem uchodziła i uchodziła, i ujść jakoś nie mogła. Upały to nie na Królicze ciało.

 

 

Królik oszczędza achillesa i stara się nie biegać. Zastępuje siłowaniem się z żelastwem. Zdaje się, że przez to źle się goi pocięty mięsień. Pewnie już zawsze pozostanie z wielkim zapadliskiem pośrodku. No trudno. Za to czuje Królik trochę siły w ramionach i przyspieszył nieco pływanie koniopsem (stylem motylkowym, znaczy się).

 

 

Z tych nierealnych niemalże wakacji już Królik z powrotem w domu. Wrócił do świata, który wydaje się bardziej realny, do rutyny, do pracy, do samotności. Byle tylko się w końcu ochłodziło. Królik ma wrażenie, że od pół roku jest stale upał. Że błąka się w jakimś zaklętym kręgu, zapętlonym czasie: lockdownu, gorąca, słońca, nieefektywnej pracy, fascynacji, rozpaczy, samotności.