czwartek, 9 czerwca 2016

Stale w podróży


Jak to jest, że królicze krótkie służbowe wyjazdy zawsze są takie udane i intensywne. Efektywnie się pracuje, ogląda różne nowe miejsca, no i trenuje. Tyle tego jest w przeciągu paru dni raptem, ile – wydaje się – nie dałoby się Królikowi upchnąć nawet w dwa tygodnie zwykłej domowej egzystencji.


Często na króliczej drodze stawały jakieś duże miasta, metro, tramwaje, muzea, tłok. Ale z Glasgow uciekł zaraz Królik nad Loch Lomond. Popływał kajakiem (bąble na dłoniach) i wpław (odmoczenie bąbli na dłoniach).


A potem zawitał w zupełnie fantastyczne miejsce in the middle of nowhere, no może bez przesady, ale daleko od wielkomiejskiej cywilizacji. W takim środowisku mógł się Królik naprawdę skupić na robocie. Bo otoczenie zupełnie nieprawdopodobne. W środku kampusu jezioro, wokół górki pokryte mieszanym lasem, a dalej już tylko kwitnącymi na żółto jałowcami.


Na kampusie z kolei kwitnące kasztanowce, jakieś inne krzaczory pełne białych, fioletowych i różowych kwiatów. Kaczki, łabędzie i inne ptaszydła wodne. Piskliwie wydzierające się wieczorami śmieszne ostrygojady. Króliki i wiewiórki. Dalej pasące się owce i szkockie krowy (z długimi rogami i grzywką na oczach).  
 

A nad kampusem górująca Dumyat wołająca do Królika od samego początku: wbiegnij na mnie, wbiegnij na mnie! Taką górkę to można by mieć pod domem. Królik czuje nienawykłe do wbiegania i zbiegania mięśnie. I basen (z ruchem lewostronnym i chyba długości 25 jardów, bo jakoś tak szybko się Królikowi pływało). I rower miejski, który zadziałał w ramach polskiej aplikacji. Więc naprawdę było aż za dobrze.



Szkoda, że nie może być Królik tak stale w podróży.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz