Królik nigdy nie jest z siebie zadowolony.
Nie inaczej było dziś. Musiałby Królik chyba pobić rekord świata, albo zdobyć
złoto olimpijskie, żeby zaspokoić swoje ambicje. Ale oczywiście oprócz tego, że
Królik dzisiejszych zawodów nie wygrał, co specjalnie zaskakujące nie jest, to
niezadowolenie wynika trochę z tego, że za bardzo mu się to pływanie podobało.
W sobotę wybrał się Królik na rekonesans. Warunki
w tym jakże pięknym miejscu były dość dla Królika przerażające. Padał deszcz,
wiało mocno. Królik wszedł do wody. Dwadzieścia minut pływał po falach, które
wydawały się iście oceanicznie, a woda była tak zimna, że aż piekła w ramiona.
Ratownicy, którzy przyglądali się ze znudzonym politowaniem beznadziejnej
przepływce Królika, powiedzieli, że zmierzyli trzynaście stopni. No tak, to nie
jakieś polskie, czy nawet skandynawskie jeziorko, ale prawdziwe Wielkie
Jezioro.
W niedzielę pogoda się poprawiła. O ósmej
rano woda wydawała się spokojna i płaska jak lustro. Jeśli chodzi o
temperaturę, organizatorzy informowali, że jest trochę cieplej niż wczoraj i
przekonywali, że najbliżej brzegu jest najzimniej, a dalej jest lepiej. Znakomita
większość zawodników wystartowała jednak w piankach. Gładkość wody była jedynie
złudzeniem i w ostatniej chwili zdecydowano zmienić trasę z jednej długiej
pętli na znacznie krótszą pętlę do przepłynięcia trzy razy. Decyzja chyba się organizatorom
opłaciła, bo ratownicy w kilku łodziach wiosłowych, dwóch motorówkach i na
dwóch paddleboards mieli pełne ręce roboty – podczas wyścigów na trzech różnych
dystansach wyciągnęli z wody co najmniej dziesięć osób.
Dzień wcześniej. Rano przed zawodami – to
tylko złudzenie – kiwało nie gorzej niż dzień wcześniej
|
Wsmarował w siebie Królik przed startem pół
słoika wazeliny, co raczej nie miało wielkiego znaczenia izolacyjnego. Woda
była po prostu zimna. Początek był szybki, mimo startu w dwóch grupach, było
sporo przepychania. Ale nie to było najgorsze, już po stu metrach od brzegu
stało się jasne, że fale wcale nie są niższe niż w sobotę. Rzucało mocno i
Królik zastanawiał się, kiedy dostanie choroby morskiej. Woda uciekająca spod
ciała, zalewająca twarz, uniemożliwiająca jakąś spokojniejszą nawigację, była
jednak przyjemna, czysta, słodka. Królik złapał rytm, śpiewał sobie w
myśli jakieś głupawe piosenki i nawet wyprzedził dwie osoby. Było jakoś
wspaniale, bezpiecznie, mimo że ta długa pływowa podróż dopiero się zaczynała.
I Królik nagle poczuł, że będzie mu szkoda, gdy to pływanie się skończy, bo to
jest po prostu taka fajna wycieczka. Ale co to za wycieczka, co trwa raptem
godzinę, półtorej? Chciałaby Królik tak płynąć jak najdłużej. Zimno wcale
bardzo nie dokuczało, zza fal było widać kolejne boje, tysiące różnych
ciekawych myśli kotłowało się w króliczej głowie. I tak minęła druga pętla. I
nagle zaczęły pojawiać się jakieś osoby, które Królika wyprzedzały. Nie mogła
to być dublująca najwolniejszych czołówka, bo Królik płynął ostatnią pętlę.
Skąd one się wzięły? I jak to możliwe, że tyle osób ma nagle pod koniec więcej
siły? Gorączkowo zastanawiał się Królik. Możliwość była tylko jedna: to Królik bardzo
zwolnił tak sobie płynąc i głupio się ciesząc.
Przedstartowe klimaty. Odprawa ratowniczek i
relaks zawodników
|
I wreszcie dotarło do Królika, że to nie
żadna wycieczka, tylko zawody, wyścig, czyli że chodzi o to, by płynąć jak
najszybciej, walczyć z rywalami. Cóż, tak naprawdę dopiero na ostatniej prostej
Królik postarał się płynąć szybciej, zimno i fala były już jakoś oswojone.
Tylko jedną osobę udało się Królikowi wyprzedzić. Obejrzał też z bliska
wciąganie jakiegoś zziębniętego nieszczęśnika na łódkę, gdy sam Królik czuł się
właśnie fizycznie i termicznie raczej komfortowo. I już. Właśnie gdy się Królik
zaczął rozkręcać, zrobił się koniec. Koniec najdłuższego do tej pory przebytego
przez Królika w wodzie otwartej (i to jakiej) dystansu.
Trzeba się było wygramolić z wody, prosto w
objęcia czułych wolontariuszy, którzy nie tylko zdejmowali chipy z nogi, ale
też podtrzymywali, obejmowali, gratulowali, sadzali na krzesełkach, a w razie
potrzeby owijali kocem. I faktycznie wiele osób wychodzących z wody zataczała
się, trzęsła, płakała. A Królik już z siebie niezadowolony, nie czuł się ani
zziębnięty, ani oszołomiony, ani słaby, nic go nie bolało, nie był nawet
specjalnie zziajany. Ot tak, jakby właśnie sobie trochę rekreacyjnie popływał w
jakimś jeziorku. Oficjalny czas na 3.8km to 1h16min (króliczy garmin zmierzył
trochę dłuższą trasę).
To sobie wycieczkę zrobił Królik. Tak mu się
podobało, że płynął po prostu coraz wolniej
|
Czuje się Królik gotowy do zrobienia za rok
jakiegoś półmaratońskiego dystansu pływowego. Gdybyż tylko można było
potrenować więcej w takiej wodzie jak dzisiaj, to może nie podobałoby się to
Królikowi aż tak bardzo, by zapomnieć o płynięciu szybciej!
* Jeszcze dwa słowa o samych zawodach.
Pływanie jest w Kanadzie bardzo popularne, Kanadyjczycy mają zapał i możliwości
do pływania w otwartych akwenach. Kanadyjki ustanowiły kilka ważnych rekordów i
wyczynów w tej dyscyplinie. A w dzisiejszych zawodach (podobniej jak w zeszłym
roku na jednym z dystansów) startowało więcej kobiet niż mężczyzn. Średnie
wyników na wszystkich dystansach były wyśrubowane, choć była to impreza popularna
i zawodowych pływaków była raptem garstka, a na dystansie 750m startowały
głównie dzieci.
Ale dystans.. gratuluję Króliku, dałeś radę jak się patrzy!
OdpowiedzUsuńA głupawe piosenki w głowie to ja też śpiewam:) Często to sam nie wiem, skąd mi się wzięły;)
Dzięki! Nie taki ten dystans straszny, okazuje się :)
UsuńByło fajnie. A zabawne było też to, że miejscowi uznali 750m za dystans dla dzieci i większość takich na oko dziesięciolatków świetnie sobie poradziła!