niedziela, 17 sierpnia 2014

Przepiękna pływowa wycieczka zamiast zawodów


Królik nigdy nie jest z siebie zadowolony. Nie inaczej było dziś. Musiałby Królik chyba pobić rekord świata, albo zdobyć złoto olimpijskie, żeby zaspokoić swoje ambicje. Ale oczywiście oprócz tego, że Królik dzisiejszych zawodów nie wygrał, co specjalnie zaskakujące nie jest, to niezadowolenie wynika trochę z tego, że za bardzo mu się to pływanie podobało.


W sobotę wybrał się Królik na rekonesans. Warunki w tym jakże pięknym miejscu były dość dla Królika przerażające. Padał deszcz, wiało mocno. Królik wszedł do wody. Dwadzieścia minut pływał po falach, które wydawały się iście oceanicznie, a woda była tak zimna, że aż piekła w ramiona. Ratownicy, którzy przyglądali się ze znudzonym politowaniem beznadziejnej przepływce Królika, powiedzieli, że zmierzyli trzynaście stopni. No tak, to nie jakieś polskie, czy nawet skandynawskie jeziorko, ale prawdziwe Wielkie Jezioro.

W niedzielę pogoda się poprawiła. O ósmej rano woda wydawała się spokojna i płaska jak lustro. Jeśli chodzi o temperaturę, organizatorzy informowali, że jest trochę cieplej niż wczoraj i przekonywali, że najbliżej brzegu jest najzimniej, a dalej jest lepiej. Znakomita większość zawodników wystartowała jednak w piankach. Gładkość wody była jedynie złudzeniem i w ostatniej chwili zdecydowano zmienić trasę z jednej długiej pętli na znacznie krótszą pętlę do przepłynięcia trzy razy. Decyzja chyba się organizatorom opłaciła, bo ratownicy w kilku łodziach wiosłowych, dwóch motorówkach i na dwóch paddleboards mieli pełne ręce roboty – podczas wyścigów na trzech różnych dystansach wyciągnęli z wody co najmniej dziesięć osób.

Dzień wcześniej. Rano przed zawodami – to tylko złudzenie – kiwało nie gorzej niż dzień wcześniej

Wsmarował w siebie Królik przed startem pół słoika wazeliny, co raczej nie miało wielkiego znaczenia izolacyjnego. Woda była po prostu zimna. Początek był szybki, mimo startu w dwóch grupach, było sporo przepychania. Ale nie to było najgorsze, już po stu metrach od brzegu stało się jasne, że fale wcale nie są niższe niż w sobotę. Rzucało mocno i Królik zastanawiał się, kiedy dostanie choroby morskiej. Woda uciekająca spod ciała, zalewająca twarz, uniemożliwiająca jakąś spokojniejszą nawigację, była jednak przyjemna, czysta, słodka. Królik złapał rytm, śpiewał sobie w myśli jakieś głupawe piosenki i nawet wyprzedził dwie osoby. Było jakoś wspaniale, bezpiecznie, mimo że ta długa pływowa podróż dopiero się zaczynała. I Królik nagle poczuł, że będzie mu szkoda, gdy to pływanie się skończy, bo to jest po prostu taka fajna wycieczka. Ale co to za wycieczka, co trwa raptem godzinę, półtorej? Chciałaby Królik tak płynąć jak najdłużej. Zimno wcale bardzo nie dokuczało, zza fal było widać kolejne boje, tysiące różnych ciekawych myśli kotłowało się w króliczej głowie. I tak minęła druga pętla. I nagle zaczęły pojawiać się jakieś osoby, które Królika wyprzedzały. Nie mogła to być dublująca najwolniejszych czołówka, bo Królik płynął ostatnią pętlę. Skąd one się wzięły? I jak to możliwe, że tyle osób ma nagle pod koniec więcej siły? Gorączkowo zastanawiał się Królik. Możliwość była tylko jedna: to Królik bardzo zwolnił tak sobie płynąc i głupio się ciesząc.

Przedstartowe klimaty. Odprawa ratowniczek i relaks zawodników 

I wreszcie dotarło do Królika, że to nie żadna wycieczka, tylko zawody, wyścig, czyli że chodzi o to, by płynąć jak najszybciej, walczyć z rywalami. Cóż, tak naprawdę dopiero na ostatniej prostej Królik postarał się płynąć szybciej, zimno i fala były już jakoś oswojone. Tylko jedną osobę udało się Królikowi wyprzedzić. Obejrzał też z bliska wciąganie jakiegoś zziębniętego nieszczęśnika na łódkę, gdy sam Królik czuł się właśnie fizycznie i termicznie raczej komfortowo. I już. Właśnie gdy się Królik zaczął rozkręcać, zrobił się koniec. Koniec najdłuższego do tej pory przebytego przez Królika w wodzie otwartej (i to jakiej) dystansu.

Trzeba się było wygramolić z wody, prosto w objęcia czułych wolontariuszy, którzy nie tylko zdejmowali chipy z nogi, ale też podtrzymywali, obejmowali, gratulowali, sadzali na krzesełkach, a w razie potrzeby owijali kocem. I faktycznie wiele osób wychodzących z wody zataczała się, trzęsła, płakała. A Królik już z siebie niezadowolony, nie czuł się ani zziębnięty, ani oszołomiony, ani słaby, nic go nie bolało, nie był nawet specjalnie zziajany. Ot tak, jakby właśnie sobie trochę rekreacyjnie popływał w jakimś jeziorku. Oficjalny czas na 3.8km to 1h16min (króliczy garmin zmierzył trochę dłuższą trasę).

To sobie wycieczkę zrobił Królik. Tak mu się podobało, że płynął po prostu coraz wolniej

Czuje się Królik gotowy do zrobienia za rok jakiegoś półmaratońskiego dystansu pływowego. Gdybyż tylko można było potrenować więcej w takiej wodzie jak dzisiaj, to może nie podobałoby się to Królikowi aż tak bardzo, by zapomnieć o płynięciu szybciej!

* Jeszcze dwa słowa o samych zawodach. Pływanie jest w Kanadzie bardzo popularne, Kanadyjczycy mają zapał i możliwości do pływania w otwartych akwenach. Kanadyjki ustanowiły kilka ważnych rekordów i wyczynów w tej dyscyplinie. A w dzisiejszych zawodach (podobniej jak w zeszłym roku na jednym z dystansów) startowało więcej kobiet niż mężczyzn. Średnie wyników na wszystkich dystansach były wyśrubowane, choć była to impreza popularna i zawodowych pływaków była raptem garstka, a na dystansie 750m startowały głównie dzieci.

2 komentarze:

  1. Ale dystans.. gratuluję Króliku, dałeś radę jak się patrzy!
    A głupawe piosenki w głowie to ja też śpiewam:) Często to sam nie wiem, skąd mi się wzięły;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Nie taki ten dystans straszny, okazuje się :)
      Było fajnie. A zabawne było też to, że miejscowi uznali 750m za dystans dla dzieci i większość takich na oko dziesięciolatków świetnie sobie poradziła!

      Usuń