sobota, 16 listopada 2013

Stolice roweru. Kopenhaga i Amsterdam


W Europie stolice roweru są dwie. I można by się spierać, która lepsza, ale jest to o tyle trudne, że są one zupełnie różne. Różne też ma z nimi Królik doświadczenia i pewnie nie jest tu do końca obiektywny. Bo od razu Królik musi przyznać, że kocha Amsterdam bezwarunkowo. W Amsterdamie Królik czuje się jak w domu, po Amsterdamie Królik poruszać się może z zamkniętymi oczyma, Amsterdam ma Królik pod skórą i w uszach. Natomiast w Kopenhadze Królik przejeździł owszem ładnych kilkaset kilometrów, ale było to tylko w lecie, i ani Królik języka nie zna, ani nie miał okazji dogłębnego poznania zwyczajów. Ale… nawet na pierwszy rzut oka różnice w codziennym poruszaniu się na dwukółce po tych miastach są ogromne.

Zacznijmy od Kopenhagi. Infrastruktura rowerowa jest niesamowita. Gładkie, szerokie, jednokierunkowe, dobrze oznakowane ścieżki lub pasy dla rowerów, sygnalizacja świetlna, radary pokazujące prędkość (bo na niektórych ścieżkach w godzinach szczytu jest ograniczenie prędkości do 20km/h, a jak się z taką prędkością jedzie, trafia się na zieloną falę świateł). Na niektórych skrzyżowaniach są nawet podnóżki i poręcze dla zatrzymujących się na światłach rowerzystów, żeby nie musieli zsiadać z siodełka – bardzo wygodne, w szczególności, gdy wiezie się ciężki ładunek (choćby dziecko) na kierownicy lub bagażniku. Ale nie w tym tkwi specyfika duńskiego rowerowania. Poruszający się po Kopenhadze są bardzo zdyscyplinowani. Przestrzegają przepisów, nie przejeżdżają na czerwonym świetle; jak przechodzą przez pasy, to zsiadają z roweru, nie jeżdżą ścieżkami pod prąd, sygnalizują zamiar skrętu lewą ręką (wyciągniętą, jeżeli skręcają w lewo, uniesioną, jeżeli skręcają w prawo – to bardzo dobry system, znacznie lepszy niż wyciąganie prawej ręki przy skręcie w prawo). Na większości skrzyżowań skręt w lewo robi się „na dwa razy”, przejeżdża prosto przez skrzyżowanie i ustawia na prostopadłej ścieżce lub pasie dla rowerów. Na dużych ulicach, których w Kopenhadze nie brakuje, to bardzo bezpieczny sposób. Do takiego jeżdżenia po mieście musiał się Królik przyzwyczaić. Nastąpiło to jednak szybko i bezboleśnie, co więcej prędko nabrał Królik przyjemności z przestrzegania tych wszystkich zasad ruchu rowerowego.

Amsterdam jest inny. W Amsterdamie rower ma zawsze pierwszeństwo. W Amsterdamie rowerzysta jedzie tak, jak mu wygodniej i tak, żeby nigdy się nie zatrzymywać. W Amsterdamie przejeżdża się na czerwonym świetle („się” bo jest to ogólna zasada, której nieprzestrzeganie może prowadzić do kolizji), w Amsterdamie jeździ się pod prąd, jeździ się po ścieżkach, pasach, jezdniach, rzadko, ale bywa i po chodnikach. W Amsterdamie rozgania się plączących się po ścieżkach turystów przeraźliwym dzwonieniem. W Amsterdamie przejeżdża się w ostatniej chwili przed nadjeżdżającym tramwajem. W Amsterdamie przepycha się, dosłownie łokciami, przez rowerowy korek. Infrastruktura rowerowa w Amsterdamie jest bardzo dobra, ale w samym centrum ogranicza się często do dopuszczenia ruchu rowerów w obydwu kierunkach na wąskich uliczkach o kiepskiej nawierzchni. W Amsterdamie jeździ się parami, trójkami, blokuje się cały pas jezdni, wozi się ludzi i inne przedziwne przedmioty na ramie lub bagażniku; w Amsterdamie gada się na rowerze przez telefon (w Kopenhadze raz Królik telefon wyjął, zaraz go policjant pouczył, że nie wolno). W Amsterdamie jeździ się na rowerze zawsze i wszędzie, podjechanie do odległego o 200m sklepu na rowerze jest oczywistą oczywistością, pójście tam na piechotę, byłoby trochę dziwne.

Jeżdżenie na dwukółce w Amsterdamie Królik może porównać z bieganiem po lesie w ciepły jesienny dzień. Jest swoboda, jest radość, jest jakaś niesamowita wolność. Bywają oczywiście korki, turyści, otwarte mosty, wiatr, śnieg i deszcz. Ale nie zmienia to faktu, że tak jak biegacz w lesie, tak rowerzysta w Amsterdamie zawsze czuje się na drodze najważniejszy. Jeżdżenie w Kopenhadze kojarzy się Królikowi z jechaniem dobrym, niemieckim autem po dobrej, niemieckiej autostradzie. Można bezpiecznie jechać szybko, można cieszyć się gładkością nawierzchni i doskonałym oznakowaniem. Wspaniałe, ale jakże różne od biegania po lesie. Zastrzega tu Królik, że Amsterdam jest bardzo różny od reszty Holandii. Dotyczy to bardzo wielu aspektów życia społecznego, wiele miast holenderskich ma lepszą infrastrukturę rowerową niż stolica, ale ta anarchia ruchu rowerowego jest w Amsterdamie zapewne znacznie dalej posunięta, niż w jakimkolwiek innym mieście.

I jeszcze coś o samych rowerach. W obu miastach dominują lokalne marki: Kildemoes, czy Winther w Kopenhadze, Gazelle i Batavus w Amsterdamie, ale również na pierwszy rzut oka, amsterdamskie rowery są w znacznie gorszym stanie. Przerdzewiałe ramy, powiewające luźno tylne błotniki, powyginane obręcze, wystające spod opon dętki, rzężące łańcuchy to normalny stan wielu pojazdów. Zabezpieczenia natomiast są zawsze co najmniej podwójne: blokada na tylne koło i dwukilowy łańcuch o spawanych ogniwach spinający ramę, przednie koło i stojak, latarnię, czy ogrodzenie. W porównaniu z tym, kopenhaskie dwukółki porzucane są niemal nonszalancko, zapięte często jedną jakąś cieniuśką stalową linką. Kultura rowerowa nie kończy się bowiem na zachowaniach na drodze. I o tym jeszcze Królik napisze w kolejnych odcinkach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz