W równym stopniu co
leczenie, jest to także trucie. Może pomóc, ale nie wiadomo na ile; prawie na
pewno może zaszkodzić. Bo te lecznicze specyfiki raczej niszczą niż budują. Nie
tylko chemicznie, ale i w ogóle leczenie szpitalne zwala z nóg. Bo:
1. Farmakoterapia jest
niewybiórcza, tylko wali na oślep jak cepem przez łeb, być może trochę
naprawiając, co zepsute; ale i psując, co zdrowe
2. Szpital ubezwłasnowolnia,
lekarze traktują jak żyłę, do której wlewać można różne substancje; żyła ma nie
zadawać pytań
3. Szpital przygnębia, nie daje
odpocząć, koszmarzy opowieściami i stanem współpacjentów
4. Ze szpitala nie można wyjść
mimo słońca, dla ratowania własnej równowagi psychicznej, w końcu wychodzi się
zmęczonym i steranym
5. Szpital powoduje zadręczanie
się tym, co będzie dalej, szukaniem swoich win, swoich słabości, niekonsekwencji,
złego prowadzenia się
Cała ta bezradność i strach
to jeszcze nic wobec ciała, które jakby nie swoje, jakby nie bardzo materialne,
jakby kończyny nie do końca do niego pasowały. Zniknęła cała siła nagromadzona
podczas obozu, wszystkich treningów. Mięśnie działają jakby bez oporu, jakby
były zbyt dobrze naoliwione, przesuwają się, ale nie wykonują pracy.
Wystarczyło kilka dni trucia, by wykopać metabolizm i układ odpornościowy na
jakieś inne tory. Wcale przecież nie wiadomo, czy lepsze niż poprzednio. I dalej
nie wiadomo, co dalej…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz