piątek, 7 lipca 2017

Rachu ciachu

Mija już ponad rok od diagnozy i rok leczenia. Bez efektu. Słabo. Znaczy, że to leczenie nie działa. Toksyczne świństwa tłoczone do żył Króliczych napsuły mnóstwo, ale akurat nie chorobę. Czyli się już nie wyleczy. Czyli życie z chorobą już do końca. Ciągła niepewność, stałe zagrożenie, co chwila kontrole i jeszcze gorsze medykamenty.

Zostaje cięcie drastyczne. Bez pewności powodzenia. Ale na pewno wyrzuci się wtedy jednym ciachem, jedną narkozą i masą toksycznych świństw całe kilka lat Króliczej treningowej pracy, nadzieje na wyniki, wielomiesięczną walkę o każdą sekundę. Królik boi się stracić kontrolę nad ciałem, którą i tak już powoli traci. Królik boi się też innych utrat. Bo nie ma w sumie innych znajomych niż tacy, którzy za najfajniejszy sposób spędzania czasu uznają uszlajanie się gdzieś w górach, walnięcie sobie pięciu kilometrów na basenie z rana, sponiewieranie się w jakimś lesie, czy jeziorze. Nie będą takiego Króliczego inwalidy gdzieś ze sobą ciągać, nie będą mieli z Króliczym inwalidą o czym rozmawiać.


Królik od roku prawie o niczym innym nie myśli, nie czyta, nie zajmuje się. Tyle kontroli, badań, godzin spędzonych w szpitalu, w poczekalni, w przychodni. A to wszystko dopiero początek. Z tego powodu to też rok w plecy w pracy. Niemożność skupienia się przez pięć minut na czymkolwiek, spanie bez końca, albo gapienie się po nocy bezmyślnie w sufit. Wyrzyg na samą myśl o spotkaniu się z kimś z rodziny.

A treningowo rok wariactwa. Leki dawały kopa na granicy psychozy, albo odejmowały ostatek energii. Rozregulowały wszystkie układy od hormonalnego po krwionośny, wszystkie tkanki począwszy od skóry skończywszy na kościach, wszystkie organy wewnętrzne od wątroby po serce. Lekarz puszczał tylko po podpisaniu niezgody na hospitalizację. Drugi nakrzyczał, że Królik na rowerze przyjechał (dobrze, że nie wiedział o wszystkim innym).


Królik wynegocjował ostatnie wakacje. I tak masa jeszcze badań, szczepień i tak dalej. Ale jeszcze te dwa miesiące, jeszcze parę wyjazdów. I po wakacjach rachu ciachu. Młotkiem w głowę dla wyłączenia przytomności, trucizną do żyły, piłą, nożycami i skalpelem po wnętrznościach. Potem ból i inwalidztwo do końca życia. I najgorsza niewiadoma. Czy to w ogóle da jakiś efekt. Na razie jakieś dwa miesiące wyczekiwania i strachu. Tylko że potem będzie już tylko gorzej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz