Mija już ponad rok od diagnozy i rok leczenia. Bez efektu. Słabo. Znaczy,
że to leczenie nie działa. Toksyczne świństwa tłoczone do żył Króliczych
napsuły mnóstwo, ale akurat nie chorobę. Czyli się już nie wyleczy. Czyli życie
z chorobą już do końca. Ciągła niepewność, stałe zagrożenie, co chwila kontrole
i jeszcze gorsze medykamenty.
Zostaje cięcie drastyczne. Bez pewności powodzenia. Ale na pewno wyrzuci
się wtedy jednym ciachem, jedną narkozą i masą toksycznych świństw całe kilka
lat Króliczej treningowej pracy, nadzieje na wyniki, wielomiesięczną walkę o
każdą sekundę. Królik boi się stracić kontrolę nad ciałem, którą i tak już
powoli traci. Królik boi się też innych utrat. Bo nie ma w sumie innych
znajomych niż tacy, którzy za najfajniejszy sposób spędzania czasu uznają
uszlajanie się gdzieś w górach, walnięcie sobie pięciu kilometrów na basenie z
rana, sponiewieranie się w jakimś lesie, czy jeziorze. Nie będą takiego
Króliczego inwalidy gdzieś ze sobą ciągać, nie będą mieli z Króliczym inwalidą
o czym rozmawiać.
Królik od roku prawie o niczym innym nie myśli, nie czyta, nie zajmuje
się. Tyle kontroli, badań, godzin spędzonych w szpitalu, w poczekalni, w
przychodni. A to wszystko dopiero początek. Z tego powodu to też rok w plecy w
pracy. Niemożność skupienia się przez pięć minut na czymkolwiek, spanie bez
końca, albo gapienie się po nocy bezmyślnie w sufit. Wyrzyg na samą myśl o
spotkaniu się z kimś z rodziny.
A treningowo rok wariactwa. Leki dawały kopa na granicy psychozy, albo
odejmowały ostatek energii. Rozregulowały wszystkie układy od hormonalnego po
krwionośny, wszystkie tkanki począwszy od skóry skończywszy na kościach,
wszystkie organy wewnętrzne od wątroby po serce. Lekarz puszczał tylko po
podpisaniu niezgody na hospitalizację. Drugi nakrzyczał, że Królik na rowerze
przyjechał (dobrze, że nie wiedział o wszystkim innym).
Królik wynegocjował ostatnie wakacje. I tak masa jeszcze badań, szczepień
i tak dalej. Ale jeszcze te dwa miesiące, jeszcze parę wyjazdów. I po wakacjach
rachu ciachu. Młotkiem w głowę dla wyłączenia przytomności, trucizną do żyły, piłą,
nożycami i skalpelem po wnętrznościach. Potem ból i inwalidztwo do końca życia.
I najgorsza niewiadoma. Czy to w ogóle da jakiś efekt. Na razie jakieś dwa miesiące
wyczekiwania i strachu. Tylko że potem będzie już tylko gorzej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz