poniedziałek, 12 czerwca 2017

Enea 5150 Warsaw Triathlon. Liczy się wynik

Jeszcze tydzień temu zarzekał się Królik – byle tam być, byle wystartować. Nieważny wynik, nieważne nic, byle nie leżeć w szpitalu.

Ale Królicza głowa tak nie działa. Choć naprawdę Królik nie miał zamiaru się z nikim ścigać, to jednak liczył na lepszy wynik. A przede wszystkim liczył po cichu na to, że to zepsute ciało jakoś jednak nie podda się tak totalnie.

Mimo bardzo ciepłej wody zdecydował Królik płynąć w piance. Mimo dwóch lat jeżdżenia we wpinanych butach, zdecydował Królik jechać w butach biegowych na rowerze. No i zmęczyła Królika sobota z całą procedurą przygotowania, jazdą nad Zalew, oddawaniem worków, testowaniem wody.

Królik w takim lekkim otępieniu w niedzielę od samego świtu wszystkim się zajmował. Po prostu nie dopuszczał myśli o tym, co ma się dziać. Przyjął taktykę: plan as you go.

W sobotę było cicho i gorąco 
Pływanie
Okrutnie Królika zmęczył zbieg do wody i ledwo mógł złapać dech, gdy w końcu było trochę głębiej niż po kolana i można było płynąć. Płynął swoje i nie przejmował się, że ktoś go doganiał. Zaraz się to doganianie zresztą skończyło i sam Królik przeganiał pośród sporej fali na Zegrzu. Czas totalnie marny, ale okazało się, że na tle pozostałych uczestników wcale przyzwoity.

Rower
Na trasę kolarską wyjechał więc Królik wcześnie i dał satysfakcję prawie tysiącu zawodników z wyprzedzania go. Jechało się gładko, bez tłoku, głównie z wiatrem, po równiutkim asfalcie. Taka trasa marzenie. Królik się totalnie zrelaksował, z nikim się nie ścigał, przeżył jakieś podjazdy na wiadukt, na most, czy na skarpę, przeżył bruk na Placu Krasińskich i w sumie czas roweru wyszedł całkiem satysfakcjonujący.

Szkocidło gotowe na burzę, której nie było
Bieg
No i zaczęło się to, czego Królik obawiał się najbardziej. Z bieganiem jest ostatnio bieda. Po prostu Królik nie jest w stanie biegać. Zaraz go zatyka, spowalnia, męczy się okrutnie najwolniejszym truchtem. W dodatku zaczął się skwar. Królik już po kilometrze umierał, a tu krzywy bruk na Krakowskim, bruk na zbiegu, no i wbieg Karową. W połowie pierwszej pętli nie ogarniał Królik umysłem, że da radę zrobić drugie kółko. Nie patrzył Królik na zegarek. I to chyba był największy błąd. Nie wiedział, jak wolno biegnie, nie motywował się zupełnie. Po prostu pełzł, również psychicznie, krok za krokiem przed siebie. Wszystkie krzyki, muzyki, kibicowanie, zachęcanie było gdzieś na marginesie uwagi. W ogóle nie było ambicji, walki, energii, było tylko jedno jedyne pragnienie: niech to się już skończy.

W kontekście Króliczego wyniku hasło z koszulki zdecydowanie na wyrost
Wynik
Beznadziejny. Zupełnie dramatyczny. Równie zły, co dwa lata temu w Sztokholmie. Tam jednak było inaczej. Pływanie było w jeszcze trudniejszych warunkach i kosztowało Królika cztery minuty więcej. Rower był co prawda na nieco krótszej trasie, ale za to z morderczymi dość podjazdami na Vesterbron. Czas roweru prawie identyczny. Również podobnie długo trwały wówczas Królicze przebieranki. Wtedy był Królik zdrowy, ale bieg też schrzanił. W Sztokholmie jednak było jeszcze goręcej niż w Warszawie, a Królik na rowerze nie wypił praktycznie nic. Rozwaliły go (cztery) podbiegi pod pałac królewski (znacznie bardziej strome niż Karowa). Było więc chyba w Sztokholmie klasyczne odcięcie i odwodnienie. Tym razem Królik pił na rowerze dużo i pił jeszcze podczas zmian, było zdecydowanie chłodniej. Więc w Warszawie – choć brzmi to jak kiepska wymówka – chyba jednak zawiniła zepsuta krew…


Impreza bardzo fajna i było tam też trochę Króliczej radości. Sam start Królikowi jednak nie wystarczył. Zawsze ostatecznie liczy się wynik.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz