Kolejne zawody, w których udało się fartem Królikowi wystartować. Jeszcze
jedne za parę dni, może szpital da dyspensę. Królik wciąż słaby, ale trochę
mniej słaby niż przed triathlonem. Może te wszystkie trujące medykamenty, które
i tak nie pomagają, nieco się wypłukały z organizmu.
Oczywiście skorzystał Królik z okazji i popłynął na najdłuższym i
najmniej popularnym dystansie, który w ogóle rzadko jest organizowany, bo 1500m
to pewnie koszmar organizatorów. W ogóle pływanie długodystansowe to nuda
jakich mało.
![]() |
W oczekiwaniu na start |
Królik długo dywagował, jaki czas wpisać w zgłoszeniu. W końcu
zadeklarował superbezpieczne, patrolowe wręcz tempo, które byłoby dyshonorem
nawet na nadmierzonych i wzburzonych wodach otwartych. Potem dopiero zaczął
liczyć i sprawdzać, ile to właściwie zajmuje takie mocne, ale spokojne pływanie
na długich pociągnięciach. Zaczął marzyć o wyniku o dwie minuty szybszym niż
zadeklarowany.
Rozgrzewka była miła. Pięćdziesiątki w tempie nadziei szły dobrze. Ale potem
ponad dwie godziny wyczekiwania na start w gorącu i hałasie, jakoś Królika
sponiewierały i znów stanął na słupku w stanie rozedrgania. Skok oczywiście fatalny,
ale przy takim dystansie, nie miało to na szczęście znaczenia. I już na
pierwszej setce Królika zatkało, nie zdawał sobie sprawy, że za szybko płynie. A
trener powtarza do znudzenia, że trzeba się nauczyć wyczuwać i kontrolować
tempo.
![]() |
Duma kroczy przed upadkiem. Snapshot z videorelacji megatiming... |
Najgorsze w pływaniu na maksa u Królika to te ściśnięte bebechy. Chyba krew
odpływa z wnętrzności do mięśni i brzuch łapie jakiś jeden wielki skurcz, który
nie wiadomo, czy skończy się rzyganiem, zawałem, czy utratą przytomności. No i
liczenie. Królik zawsze liczy baseny. Na każdym treningu liczy. Stale liczy. Ale
tu to liczenie mozolne, tak długo nie chciało się dobić do jednej trzeciej, do
połowy. A potem już niby „z górki” pocieszał się Królik, ale wciąż tak daleko. Konkurencja
gdzieś się rozpłynęła, nie było się czego trzymać. Tylko ta paskudna czarna
linia na białym dnie. I nawrót. I znów linia, która nie chce się skończyć. Nawrót.
I znowu. Tak w okolicach dwóch trzecich brzuch trochę odpuścił, a Królik
wreszcie z wyobrażonym uśmiechem pomyślał, że jednak da radę dopłynąć po ten
medal.
Nie miał już oczywiście siły na finisz, choć gdyby widział czas, to na
dwustu ostatnich metrach te trzy sekundy by urwał. Ale wynik i tak zaskakująco
dobry w stosunku do oczekiwań. Tempo oczywiście spadało, ale i tak w każdym
momencie było znacznie szybsze niż optymistyczne oczekiwania przed startem. No
zdziwił się Królik zobaczywszy taki wynik na tablicy, bo płynęło mu się raczej
ciężko, mozolnie, co przypisywał raczej swojej słabości niż temu tempu. W dodatku
nie był ostatni, w dodatku z racji niepopularności dystansu trafił mu się złoty
krążek.
I jeszcze najważniejszy Króliczy dystans: 400m. Samopoczucie niby dobre,
ale brakowało dynamiki, jakiejś energii i optymizmu. Było dobrze przez pierwsze
200m. Trzymanie się konkurencji, dobre tempo. A potem wszystko siadło. I już na
oparach i z niemożnością przyspieszenia dopływał Królik do mety (pierwszy raz,
chyba po tych 1500m, zdziwiony, że to taki krótki dystans). Rekord życiowy niby
jest, ale tylko dlatego, że pół roku temu startował Królik prosto ze szpitala. Wyniki
na treningach bywały już o wiele, wiele lepsze i Królik miał wielką nadzieję na
udokumentowanie na zawodach takiego właśnie czasu. A tu brak siły, beznadziejne
nawroty, niewykorzystane nogi. No dramat po prostu. Fartem znów trafił się
medal, który jakoś tam osłodził słaby wynik.
Pływa Królik dużo, ale takie zawody są fajną weryfikacją celowości wysiłków
treningowych. W przypadku Królika – weryfikacją głównie negatywną – rzecz jasna.
Za kilka dni trzy kilometry na otwartej wodzie. Wreszcie coś bardziej
króliczego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz