czwartek, 5 marca 2015

Stockholms cykelkultur


Codziennie niezmiennie zastanawia Królika miejscowa kultura rowerowa. W Sztokholmie na rowerach dojeżdża do pracy mnóstwo ludzi, optycznie znacznie więcej niż Warszawie, nawet w ostatnich, niezbyt pogodowo sprzyjających, warunkach. Jest to jednak inna kultura niż ta, jaką zna Królik z miast holenderskich, flamandzkich, czy z Kopenhagi.

To na wskroś miejskie, na modłę holenderską, rowerowanie można zaobserwować w Malmö, czy w uniwersyteckim Lund. Klimat jest tam łagodniejszy, jest całkiem płasko. Większość osób jeździ na różnej maści rowerach miejskich, z bagażnikami, koszykami. Jeżdżą w zwykłych ubraniach, butach, na ogół bez kasku. Pokonywane odległości nie są duże, a ludzie jeżdżą po zakupy, do pracy, odwożą dzieci do przedszkola czy szkoły, wieczorem jadą do kina, na imprezę czy do restauracji. I to właśnie to jeżdżenie dla przyjemności, jeżdżenie w grupie, rozmowa na parkingu rowerowym przed kinem, przypadkowe spotkanie na targu, gdy rower jest raczej po to by dźwigał zakupy, charakterystyczne jest dla tej kultury.

Lund. Dzień jak co dzień


Lund. Parking rowerowy (koszyki). Rowery uniwersyteckie, oprócz tego jest system roweru miejskiego

Bike and Ride, darmowy, chroniony, otwarty całą dobę parking na 1500 rowerów przy stacji Malmö C, zwykłe sprawunki w sobotni poranek w Malmö

W Sztokholmie natomiast przeważająca część rowerzystów jeździ na sportowo. Królują górskie rowery i to takie z bajerami, amortyzatorami, hamulcami tarczowymi, wpinanymi butami. Wielu rowerzystów jest ubrana zupełnie na sportowo: specjalne spodnie, ochraniacze na espedy, odblaskowe kurtki lub kamizelki, mają też pokrowce na plecaki i kaski, przeróżne światełka, kamerki. Dla tej kultury charakterystyczne jest raczej dojeżdżanie tylko do pracy, przemieszczanie się samotnie z punktu A do punktu B, jak najszybciej. Pokonywanie dość dużych odległości ze znaczącymi różnicami wysokości rzeczywiście wymaga większego wysiłku, a całe to uzbrojenie rowerowo-odzieżowe dwa razy dziennie tylko opłaca się zakładać i znów zdejmować.

Sztokholm. Tegoroczna chlapa na ulicach

Przy okazji premiery filmu (i pokazu w parlamencie) „Bikes vs. Cars” szwedzkiego reżysera Fredrika Gerttena, dyskusja o kulturze rowerowej Sztokholmu znalazła też miejsce w gazetach codziennych. Przedstawiciele tej rowerowej kultury nazywani są potocznie „memils” (od „medelålders man i lycra”), czyli mężczyźni w średnim wieku w lyckrze. Słusznie ktoś zauważył, że ta kultura jest trochę nieinkluzywna, nie zachęca innych (kobiet, bardziej miejskich rowerowców, starszych) do jeżdżenia, bo oni nie mają sportowego roweru, lampek, espedów i tak dalej, i nie czują się częścią takiego podchodzenia do rowerowania w mieście. Dodatkowo jeżdżący szybko i często niebezpiecznie memils, skutecznie ich odstraszają.

Sztokholm. Ciemnym rankiem memsils pędzą do pracy

To wszystko prawda, ale Królik jeżdżąc ponad 10km do pracy czy na basen, w styczniową paskudną pogodę, po ciemku, przez zwały śniegu i lód, wspinając się na wysoki most naprawdę cieszył się, że ma pseudogórską Pernillę, szerokie opony, stuptuty, rękawice narciarske i tak dalej. Sama topografia miasta i zimowy klimat naprawdę nie zachęcają do takiej miejskiej kultury rowerowej. Jazda zimą po Sztokholmie zupełnie co innego niż przejechać się parę kilometrów po płaskim jak stół Amsterdamie, z siatką zakupów dyndającą na kierownicy.

Niektóre drogi dla rowerów w ogóle nie były odśnieżane, odladzane

Sztokholm. Zimowe trudne warunki. Często też bardzo nieciekawe otoczenie (mosty, wiadukty)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz