sobota, 26 sierpnia 2017

Bałtycki Półmaraton Brzegiem Morza. Największe straty po biegu

Przy okazji wizyty na Helu nie mogło się obyć bez jakiegoś zmaltretowania się. Królik jeździł na rowerze, pływał w morzu, no i wystartował w Bałtyckim Półmaratonie Brzegiem Morza.

Bieg po piachu, po wodzie. Nie do końca zdawał sobie Królik sprawę z tego, na co się pisze. Ale z podstawowego dylematu zawodów w takich miejscu – owszem. Czy biec w butach, czy bez. Niejeden Królik wymyślił, że zmiany dokonać można w trakcie biegu. Wiele osób startuje w butach, które potem zostawia. Są tacy, którzy biegną od początku boso.

Start i meta w Jastarni

Królik miał na tyle zdrowego rozsądku i na tyle doświadczenia, że zdawał sobie sprawę, że bez butów może spróbować przebiec maksymalnie 5km. Bieganie boso po plaży już kiedyś poważnie starło mu skórę na stopach i poodbijało śródstopie. Bieganie bez butów na bieżni mechanicznej spowodowało zaś okrutne skurcze łydek. No a przede wszystkim Królik po prostu biegania bez butów po plaży nie trenował. Wystartował więc w starych i podartych butach do kasacji, które mógł porzucić w dowolnym momencie (na punktach odżywczych można było zostawić buty do późniejszego odzyskania).

Pogoda była cudna, słoneczna i wietrzna. Królik ustawił się z tyłu, choć nie było pomiaru czasu brutto/netto. Ruszył za ponad stoma osobami w trasę półmaratońską. Przeciskał się najpierw do przodu i starał się zupełnie bez sensu przez pierwszy kilometr nie zamoczyć stóp. Początkowo trasa leciała w kierunku Helu jakieś trzy kilometry i zawracała na zachód. Te trzy pierwsze kilometry przeleciał Królik w tempie 6:00min/km, dość swobodnie i obawiał się głównie upału. Tymczasem dziesięciokilometrowy odcinek w kierunku Władysławowa okazał się niezłym koszmarem. Po kolejnych kilku kilometrach uruchomił się ból w lewej stopie. To ona stawała za każdym krokiem nieco wyżej niż prawa i totalnie nierówno na spadku piasku do wody. Zapiaszczone i mokre skarpetki wydawały się obcierać stopy. To poczucie obcierania jednak ustąpiło coraz bardziej wyraźnemu kuleniu nierówno stąpającego Królika. Wypłaszczenia twardego piasku na plaży były stosunkowo rzadkie, często zdarzał się za to kopny piach, z którego Królik ledwo podnosił stopy. W dodatku zachodni wiatr zupełnie nie pomagał. Schował się Królik za czyimiś niezbyt szerokimi plecami, ale tempo dramatycznie spadało.

Bunkier Sęp. Od tego miejsca na zachód zaczęła się agonia, a z powrotem wypatrywanie mety

W połowie czternastego kilometra wreszcie była nawrotka. Królik uzupełnił wodę w butelce (oj rzadko pozwala sobie Królik na takie zatrzymania się na trasie) i ruszył na ostatni odcinek mocno już zmaltretowany i – co gorsza – wątpiący w swoje możliwości kontynuowania biegu. I nagle jakby wstąpiło w niego nowe życie. Wreszcie stopy zamieniły się miejscami, boląca lewa zaczęła się wyginać w drugą stronę. Wreszcie wiatr wiał w plecy. I nagle zostało już tylko siedem, sześć, pięć, cztery kilometry do końca. Przez cały ten odcinek na plecach siedział Królikowi jakiś facet i wcale nie chciał wyprzedzać. Nie było to miłe, za to bardzo motywujące. Wyprzedził na tym odcinku Królik jeszcze ze dwie osoby z bardzo już rozciągniętej stawki, patrzył się na garmina, coś tam przeliczał sobie w głowie, albo nucił w myślach głupie piosenki, co było raczej objawem niezłego samopoczucia niż desperacji. Nie było mowy o finiszowaniu, przyspieszaniu na ostatnich kilometrach, ale odzyskał Królik tempo z początku biegu. Wbieganie do wody było raczej przyjemne. Oprócz chłodzenia, woda wypłukiwała chyba nieco piach ze środka (dobrze mieć dziurawe buty) i z zewnątrz butów. Porzucił więc Królik myśl o kończeniu biegu boso. Już samo to kilkadziesiąt sekund straty na zdjęcie butów byłoby irytujące. Najtrudniejsze okazało się chyba ostatnie kilkadziesiąt metrów po kopnym piachu do linii mety. Na mecie Królik ledwo żywy, ale bez strat w ludziach. Nogi wcale się specjalnie nie obtarły, lewa stopa nadwerężona na brytyjskich górkach bolała mniej więcej podobnie, jak po ostatnim biegu w Glasgow. Bardzo pomogło profesjonalne masowanie, choć musiał Królik na nie czekać ponad godzinę.



Ostateczny wynik to 2h10. Nawet zaskakująco szybko jak na to, czego się Królik spodziewał. To strata około 20 minut do ostatnio bieganych półmaratonów, a więc spowolnienie około minuty na każdym kilometrze, jakieś 16%, z racji tego koszmarnego piachu.

Oprócz półmaratonu rozgrywany był maraton. To już naprawdę ciężki wyścig. Tym bardziej podziw wzbudziło dwóch pierwszych panów na mecie, którzy przebiegli dystans poniżej 3 godzin! W ogóle impreza bardzo udana, miejsce fantastyczne do biegania, choć warunki specyficzne. Tak naprawdę wymagające szczególnego przygotowania (czyli trenowania biegania po plaży przez kilka miesięcy).



Najgorsze straty nastąpiły po biegu. Królik poszedł boso po depozyt i skitrał się z wyłożonych gresem stopni prowadzących do budyneczku. Poleciał lewym podbiciem po kancie tych schodków zdzierając skórę i rozlewając sobie okropnego siniora na spodzie stopy. Tak więc jak nic specjalnie Królika nie bolało, jak w porównaniu z ranami, które pokazywali sobie uczestnicy na mecie (i ci obuci, i ci bosi), Królik wyszedł z samego biegu raczej bez szwanku, to chodzi teraz jak połamany i pewnie będzie musiał z racji tej rany trochę poczekać z dalszym bieganiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz