Królik obawiał się tego wyjazdu, bo
bardzo nie lubi upałów, zdycha po prostu w temperaturach powyżej 25 stopni. A
tu okazało się, że było nawet gorzej niż można się było spodziewać. Termometry
uliczne w Lizbonie szalały pokazując nawet 40 stopni. Królika dosłownie zwaliło
z nóg. Zaległ w hotelowym pokoju z rozkręconą na maksa klimatyzacją. No i już
po pierwszej nocy od tego zamkniętego obiegu brudnego, acz zimnego, powietrza,
dostał Królik jakiegoś nieprawdopodobnego zupełnie kataru i bólu głowy.
Funkcjonowanie, a w szczególności wypełnienie obowiązków służbowych, wydało się
więc praktycznie niemożliwe. Najgorszy upał odpuścił po dwóch dniach, ale wciąż
było około 30 stopni. Infekcja przeniosła się do króliczego gardła i jakoś
Królik dociągnął do końca tygodnia. Bladym świtem udawało się nawet trochę
pobiegać wzdłuż Tagu i parę razy popływać w Atlantyku.
Królik miał zamiar wypożyczyć rower i
w ten sposób pozwiedzać najzachodniejszą stolicę kontynentalnej Europy.
Temperatura okazała się jednak zupełnie nieadekwatna. Chyba pierwszy raz od
wielu, wielu lat, przez cały tydzień Królik nie wsiadł na żaden rower. Trzeba
jednak przyznać, że Lizbona jest rowerowo trudna nie tylko z powodu pogody. W
szczególności w starszych dzielnicach uliczki ledwo mieszczą tuk-tuki czy stare
electricos. Różnice wysokości również nie zachęcają do poruszania się rowerem
(przynajmniej pod górę). A jeśli chodzi o infrastrukturę, to Królikowi trudno
coś powiedzieć, ale to co wyrywkowo bardzo widział, na kolana nie powalało.
Owszem, zdarzają się drogi rowerowe wzdłuż rzeki, zdarzają się pasy i sierżanty
rowerowe, to wszystko jednak nie tworzy spójnego obrazu udogodnień dla
rowerzystów. Widział ich Królik zresztą na ulicach bardzo niewielu. Gorąco
było.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz