poniedziałek, 15 czerwca 2015

Trippel kamp


Wczoraj okazało się, że triathlon składa się z trzech dyscyplin. Ta oto dość banalna obserwacja zaskakiwała Królika co i rusz podczas zawodów.

Ciemno było, a w tej brudnej wodzie to już w ogóle nic nie było widać

Królik najbardziej bał się roweru. Niesłusznie, bo poszedł on relatywnie (do oczekiwań) najlepiej. W kategoriach bezwzględnych najlepsze było pływanie, a byłoby i szybsze, gdyby Królik popłynął w piance. Czuł nawet pewne rozczarowanie, że tak szybko to pływanie się skończyło, choć było zimno, woda była nieprzezroczysta, szlamowata, prąd rzeki dość duży, a stopy, które po wyjściu z wody były sine z zimna, nie rozgrzały się aż do połowy biegu. Najgorzej wyszło z bieganiem, czemu trudno się dziwić zważywszy ostatnie fatalne nietrenowanie i jakąś pełzającą kontuzję.

Szkot jako jeden z pierwszych zameldował się w strefie zmian

Królik tylko raz po pływaniu zerknął na garmina. Poza tym unikał patrzenia na czas. Bał się zobaczyć jakieś ślimacze tempo, które zmusi go do szaleńczego rzucenia się do przodu, na co nie miał siły. Albo zobaczenia czasu obiecującego co najmniej rekord świata, co także będzie zmuszało do przyspieszenia.



Generalnie lekko nie było. Padał deszcz, pływanie odbyło się w zimnej i brudnej rzece. Na rowerze trzeba było podjechać ponad 400m do góry, na biegu wydrapać prawie 80m w pionie. Dla ułatwienia jednak nie było upału, strefa zmian była niewielka, na trasie (z wyjątkiem wody) nie było tłoku. Biorąc to wszystko pod uwagę Królik jest zadowolony z czasu, choć średnio zadowolony z siebie. Dystans olimpijski jest sympatyczny. Na tyle krótki, że nie trzeba kombinować z jedzeniem, czy innymi cudami i spokojnie można go zrobić o wodzie; jest zdecydowanie krótszym i mniejszym wysiłkiem niż maraton. No, a w sumie sporo się dzieje: trzy bitwy trzeba stoczyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz