wtorek, 26 maja 2015

Otur och dumhet


Dlaczego musi być tak, że zawsze przed startem Królik sobie coś musi uszkodzić?

W 2011 przed maratonem w Oslo – kolano. Bieg domęczony do mety w czasie i stanie zupełnie niegodnym. W 2013 pęknął sobie Królik żebro w czasie gry w water polo i zmarnował wakacje biegówkowe. W końcówce 2013 coś było nie tak z achillesami. Półmaraton na wiosnę 2014 przebiegł Królik w czasie bardzo słabym (klik). A potem było jeszcze gorzej, bo nowe ćwiczenia spowodowały ból w pachwinie i biodrze (symptomy wskazywały na powięź szeroką), co Królika wyłączyło z najważniejszej imprezy, na którą Królik liczył (klik). Mimo to poleciał aquathlon w Olsztynie. Bieg był niezłą masakrą, choć było to raptem 5km.

Rozgrzewanie w prawdziwej saunie, chłodzenie w prawdziwym morzu i inne magiczne zabiegi

A teraz – dla odmiany – łydka. Boli raz z przodu, raz z tyłu, raz przy odrywaniu stopy od ziemi, raz przy stąpaniu. Faktycznie, było parę dyszek pod rząd po asfalcie, ale naprawdę nic aż tak wielkiego. Czuł się Królik dobrze i miał nadzieję, że na dobre wraca do biegania. Tymczasem takie historie ślimaczą się u Królika nieprawdopodobnie długo. Od roku Królik biega tyle, co nic. A teraz to już całkiem nic. Co z zawodami? Walczą teraz w króliczej głowie rozsądek i nadzieja. Ale dominuje złość na niesprawiedliwość świata (bo inni biegają więcej i nic sobie nie uszkadzają; bo inni jak sobie coś uszkodzą, to szybko wracają do biegania; bo inni biegają mniej, a mają lepsze efekty). Widocznie Królik charakteryzuje się dużą dozą bardzo niemedialnej i słabo sprzedawalnej towarzysko głupoty (nie będzie tych wszystkich fejsbukowych wrzutek – jak świetnie poszedł mi trening, i zawody, i życiówki, i moc, i jej!). I chyba ma też trochę Królik pecha.

Zły Królik.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz