środa, 4 lutego 2015

Lite mer om idrott i Stockholm

Musi Królik jeszcze opisać kilka swoich obserwacji dotyczących tutejszego ośrodka sportowego. Za każdym razem bowiem, gdy tam przychodzi, nie może się nadziwić, jakie to jest wszystko fantastyczne.

Ośrodek sportowy należy do miasta. Na basenach trenują przeróżne kluby i bardzo miło jest obserwować pływające dzieciaki, także uczące się skoków do wody (tych takich gimnastyczno-niesamowitych). Prawie co weekend są zawody, które nie przeszkadzają treningom amatorów, bo mogą oni korzystać z drugiego basenu. Miejskość basenu oznacza także, że jest on bardzo tani. W szczególności roczna karta kosztuje równowartość około 1800 złotych, a uprawnia ona do korzystania ze wszystkich kilkunastu basenów i ośrodków sportowych w mieście bez ograniczeń, oznacza też możliwość darmowego udziału w zajęciach grupowych (wszelkie jogi, pilatesy, stepy, spinningi itd.). Kursy (na przykład nauka pływania) są dodatkowo płatne. Oczywiście mniej płaci młodzież, osoby na emeryturze, a także ci, którzy mają aktywność fizyczną zaleconą przez lekarza. Codziennie przed południem jest opieka dla małych dzieci, w szatni jest wózkownia. Sztokholm wydaje rocznie około miliarda koron na sport i rekreację. Warszawa (która jest nieco większym miastem) - około 100 milionów złotych (łącznie z „turystyką”).
  
Wyrwikółki przed wejściem. Zawody na małym basenie

Dla równowagi, żeby nie było tak różowo: przed ośrodkiem stojaki rowerowe są tylko w postaci paskudnych wyrwikółek. I jeszcze jedna rzecz, która może wydać się kontrowersyjna. Na basenie (basenach) nie ma ratowników. Jest przycisk alarmowy i oczywiście dyżurna osoba odpowiedzialna za bezpieczeństwo i umiejąca udzielić pomocy, ale każdy pływa na swoją odpowiedzialność. Dzieci muszą być pod opieką dorosłych. I tyle. Czy to dobrze? Akurat Szwecja nie jest dobrym przykładem laissez-faire, wiele rzeczy jest tu raczej przeregulowanych, ale to się dość Królikowi podoba. Zostawienie pewnej sfery wolności od przekonania, że pływanie w basenie to coś niebezpiecznego, wydaje się rozsądne. Tak jak w lecie nie można byłoby przecież postawić ratownika przy każdym jeziorku, czy zatoczce, gdzie ludzie się kąpią. Inna sprawa, że obowiązkowa nauka pływania w szkole zdaje się naprawdę spełniać swoje funkcje.

Plakaty w metrze - urząd miasta zachęca do pływania. 
Pływanie na własną odpowiedzialność - ratowników nie ma

Przykładem odwrotnym jest tu chociażby obowiązek jeżdżenia w kasku na rowerze dla dzieci poniżej 15 roku życia. Większość dorosłych też jeździ w kaskach, a także kamizelkach odblaskowych i innych świecidełkach, na bardzo sportowych rowerach i w bardzo sportowych strojach. To być może jednak specyfika Sztokholmu w zimie, z marną pogodą, sporymi odległościami i różnicami wysokości. Ale o rowerach więcej kiedy indziej.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz