niedziela, 25 lipca 2021

Kilka obserwacji z ostatnich dni

 

Pierwsza. O pływaniu na falach

Podróż wakacyjna. Na razie przez Long Island i New England. Królik objeżdża głównie miejsca, gdzie można pływać. Atlantyk. Są osłonięte cieśniny, zatoki i zatoczki, gdzie woda jest płaska jak stół. Są otwarte na ocean brzegi, na które przypływa prawdziwa oceaniczna fala. Są plaże łagodnie zbiegające w głąb i plaże z uskokiem, który rozbija wodę w najwyższe fale. Są pływy i zmienna pogoda. Duża różnorodność warunków falowania wody. Im wyższa fala, tym więcej surferów; wszędzie dzieciaki na takich małych półdeskach; reszta wchodzących do wody też zajmuje się skakaniem przez- i jeżdżeniem na falach. Jak to jest, że Królika nikt tego nie nauczył w dzieciństwie? Czy na Bałtyku nie ma takich fal? Więc Królik uczy się od podstaw wypływania poza załamujące się fale, wracania potem na brzeg, a więc kładzenie się na falach nogami do przodu i nogami do tyłu; unoszenia się górą i wchodzenia pod załamującą się część fali. No i jeszcze niesienia się w fali. To najlepsze. Już Królika wytarmosiło kilka razy (każda kończyna jakby wybijana jest w inną stronę), rzuciło o dno, nasypało piasku do nosa… Fantastyczne to jest!

 




 

 

Druga. Dwa dni w Bostonie

Boston. Jakże inny niż Philadelphia, czy Nowy Jork. I o ile bardziej rowerowy. Zielone pasy rowerowe na jezdni (czasem nawet wyniesione), śluzy rowerowe, wydzielone ścieżki. Są różne dziwactwa, pasy dwukierunkowe, pasy po lewej stronie. Brakuje osobnej sygnalizacji, ciągłości, są skandaliczne tabliczki: „walk your wheels”, „dismount and walk your bike” (ktokolwiek takie rzeczy wymyśla, w życiu nie jeździł na rowerze). Ale jest esplanada wzdłuż Charles River, wiele mniejszych uliczek z tabliczkami (i respektującymi przepis kierowcami): „bikes may use full lane”. I Królik ma poczucie bardziej bezpiecznej jazdy. Do tego jeszcze takie cieszące ciało drobnostki: (1) sadzawka z wodą po kostki na Boston Commons obsadzona ratownikami (wodnymi) z każdej strony, (2) dyspenser z darmowym sunscreenem na bramie Public Garden, (3) drążki (po polsku: siłownia plenerowa) nad Charles river przystosowane do osób poruszających się na wózkach; i jeszcze (4) plaże są w odległościach rowerowych!

 




 

 

Trzecia. Nowy garmin

Kolejny Króliczy garmin dokonał żywota (eh, trzeci już). Po siedmiu latach i pewnie około 10 000 godzin pracy 910xt padł. Strasznie go szkoda. Był pancerny (choć może nie tak jak poprzedni 310xt). Wymagał tylko dwóch wymian paska. Wariował software’owo już od lat, ale ze wszystkich wariactw można go było wyprowadzić master resetem, rozładowaniem baterii do zera i tak dalej. A teraz już nic. Ani ładowanie, ani przyciskanie wszelkich kombinacji. I do tego najgorsze – kropelki wody pod ekranem. Coś się rozszczelniło, zamoczyło i koniec... Teraz 945, który wydaje się jakiś lekki i kruchy. Zobaczymy, jak sobie będzie radził z Króliczymi wymaganiami. 

 


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz