sobota, 30 listopada 2019

Flamandzka rutyna

Pobyt w Polsce był totalną katastrofą i okrutną marnacją czasu. Mimo wszystko trochę Bałtyku dobrze Królikowi zrobiło. Jest już na miejscu trenażer, a zalecenia trenerki z Kołobrzegu uskuteczniane na pływalni (choć to chyba nierealne, żeby na sześciotakt się kiedykolwiek przestawić). Częściej jeździ Królik do lasu, zamiast latać po betonowym parku wokół ławeczki tortur. Tylko że ledwo z powrotem we flamandzką rutynę wdrożenie nastąpiło, zaraz znów trzeba jechać. Dużo załatwiania i innych stresów sobie Królik na głowę ściągnął, pewnie niepotrzebnie, bo to tylko po to, żeby na chwilę jakąś nadzieję roztlić, że będzie lepiej, a ostatecznie wyjdzie znów jak zwykle. Byle trenować więc. W sumie już zupełnie bez celu, bez myślenia o zawodach jakichkolwiek, tak tylko, żeby się do końca nie znienawidzić.

Ostatni wieczór w Kołobrzegu

Dojazdy z Ylvą do Warszawy

Dojazdy Ylvą nad podwarszawski basen

Biegowe krajobrazy podczas tułaczki po rodzinnym mieście

Wszystkie graty wreszcie zwiezione

Kolejny odcinek flamandzkiego pływozwiedzania - najstarszy publiczny basen w Belgii (1896), przebudowany w stylu art deco (1933) - Van Eyck zwembad w Gent
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz