poniedziałek, 7 stycznia 2019

Zimowa triada – trzy przebieżki po ośnieżonych górkach

Najtrudniej było wyobrazić sobie Królikowi, że będzie umiał znaleźć zapał do tego wszystkiego: do czekania na zimnie, do zapadania się w zaspy, do mokrych pleców na mrozie, do brył lodu tworzących się wokół kostek; w ogóle do jazdy na zawody kilka godzin przez pół Polski, do zawodów bez pływania; do przebywania z wyjadaczami ultra, dla których te biegi były króciutkie (a i tak robili dystanse dwa razy dłuższe niż Królik), którzy mówili jakimiś kodami, roztrząsali godzinami sprawy odżywiania, sprzętu i ubioru.

Meta trzeciego etapu nad Dunajcem, innych okazji do robienia zdjęć nie było

A Królik z całą naiwnością podszedł do tego wyzwania. Przetestowane ciuchy biegowo-narciarskie, plecak; przetestowane niejedzenie na trasie do trzech godzin. I wszystkie trzy biegi podobne. Dość krótkie. Jedno podejście, a potem zbieg. Podejście wolne, czasem irytująco wolne, w kolejce innych biegaczy, ze zrywami wyprzedzania w kopnym śniegu. Generalnie oglądanie godzinami butów osoby przed sobą, słuchanie sapania tego kogoś za plecami. A potem zbieg. Szalone gubienie nóg, zapadanie się, ześlizgiwanie, latanie ponad ścieżką śniegu, błota, lodu, obrywanie gałęziami po oczach. Królik czuł niedosyt na podejściach i brak techniki, odwagi i prędkości na zbiegach.

I z tego wszystkiego zrobiło się: na pierwszym etapie 15.5km i 700m w górę; na drugim – 5.5km i 200m w pionie; na trzecim – 10.5km i 500 w górę. Razem prawie cztery i pół godziny brodzenia w śniegu. To wszystko dało szóste miejsce i pierwsze w kategorii. 


Niby dobrze, choć czy wystarczająco dobrze, żeby zbudować na tym jakąś wiarę w Królicze możliwości? Czy nie musiałby Królik zrobić dystansu ultra i zszargać się do tego stopnia, by poczuć dumę z samego faktu ukończenia? Nawet górscy wyjadacze po niedzielnym długim dystansie wydawali się mocno zmęczeni. W sumie Królik za każdym razem zadowolony był, że nie musi obiegać jeszcze czegoś, robić kolejnej pętli, wracać tą samą trasą. Może wombatowa partnerka prędzej uwierzyła, że coś z Królika jeszcze będzie?

Wyjazd o tyle nietypowy, że było dużo znajomych, nie było ani chwili samotności, co wymęczyło Królika, ale też dało swoistą towarzyską satysfakcję, uchroniło przed startowymi stresami, mocno zmotywowało zarówno do samego uczestnictwa, jak i jednak ciśnięcia nie tylko na ukończenie. Pierwsze zawody w tym roku odbębnione. Trudno dopiero będzie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz