środa, 2 stycznia 2019

Królicza główka po zimowym obozie pływackim

Kolejny raz końcówka roku w górach. Tym razem już nawet nie próbował Królik jeździć na nartach, bo to wiąże się z jeżdżeniem autem; bo na ogół za mało jest śniegu; a w tym roku brakowało też zapału i siły, żeby pogodzić narty z dwoma treningami na basenie dziennie plus ćwiczeniami na sali lub bieganiem. I tak w siedem dni wyszło 11 treningów pływackich i 32,6km w wodzie, trzy godziny ćwiczeń na sali i cztery biegi w sumie za 36km. Ostatniego dnia, już na totalnym zmęczeniu, wypływał Królik życiówkę na 400m, psim swędem chyba, bo po prostu nie mierzył takiego dystansu na małym basenie od jakichś sześciu lat. Gdyby to był duży basen, byłoby nieźle, a i główka pracowałaby lepiej.



Generalnie było ponuro, padał deszcz, było ciepło i nieprzyjemnie. Poza treningami zalegał Królik w łóżku, poczytał, ale nie miał siły pracować. W Sylwestra spadł śnieg i wreszcie jeden z biegów można było uskutecznić w górach, wspinając się w śniegu miejscami po pas; a zbiegając w szalonym tempie i masakrując sobie mięśnie czworogłowe. Trochę słabe to na pięć dni przed dużym górsko-biegowym wyzwaniem. 



Gorzej, że w Warszawie wrócił Królik do swoich cielesno-główkowych paranoi, niemocy i znów się wszystko zwaliło, znów ogarnął Królika wstręt na myśl o jakiejkolwiek aktywności zawodowej, domowej, a nawet sportowej. I znów ratunek w tym tylko, że masochistyczna główka zmusi Królicze ciało do włożenia się w środek transportu i wywiezie je za dwa dni w góry, zmusi Królicze nogi do przebierania po śniegu, błocie, mrozie, mroku. I znów Królik jakąś siłę życiową wykrzesa z tego, że jednak to ciało przetoczyło się po górkach, nie poddało się zimnu, ciemności, wysokości i zmusi główkę do jakiegoś tam funkcjonowania na pewien czas. O ile faktycznie znów się uda…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz