wtorek, 6 czerwca 2017

Obóz open water. Cztery dni oczyszczania głowy

Mimo całego (nie)zdrowotnego syfu Królik nie dał się zamknąć w szpitalu i pojechał na obóz open water. Chyba by się pochlastał, gdyby nie pojechał, bo – jak i w zeszłym roku – było cudnie. To były cztery dni oczyszczania głowy z myśli o sprawach ostatecznych.


Był las do biegania, asfalt do jeżdżenia, basen do ćwiczeń. A przede wszystkim był wiatr targający powierzchnię jeziora, w którym woda miała szesnaście stopni, więc było wspaniale rześko. Moczył się Królik i reszta co najmniej trzy razy dziennie. Pływał dużo w piance, obtarł sobie szyję, pływał sporo bez pianki i potem odmarzał pod prysznicem. 



W międzyczasie to już ledwo miał czas Królik na jedzenie i spanie, choć reszta jakoś jeszcze towarzysko umiała czas sobie zagospodarować. Tych wszystkich cudów wyszło nawet więcej niż w zeszłym roku, głównie za sprawą pierwszego dnia, gdy udało się i krótką przebieżkę zrobić, i dookoła jeziora się przejechać i na pół godziny do wody wleźć.



Królicza krew nadal jednak w rozsypce. Słaby Królik i męczy się najdrobniejszym ćwiczeniem siłowym. Najbliższa przyszłość mocno jest niesprecyzowana. Trudno powiedzieć, co wyjdzie z planów startowych, a jak już nawet Królik na starcie stanie, to czy w ogóle w jednym kawałku dotrze do mety?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz