środa, 21 czerwca 2017

Długie, ale wolne pływanie na basenie. Dwa medale na osłodę

Kolejne zawody, w których udało się fartem Królikowi wystartować. Jeszcze jedne za parę dni, może szpital da dyspensę. Królik wciąż słaby, ale trochę mniej słaby niż przed triathlonem. Może te wszystkie trujące medykamenty, które i tak nie pomagają, nieco się wypłukały z organizmu.

Oczywiście skorzystał Królik z okazji i popłynął na najdłuższym i najmniej popularnym dystansie, który w ogóle rzadko jest organizowany, bo 1500m to pewnie koszmar organizatorów. W ogóle pływanie długodystansowe to nuda jakich mało.

W oczekiwaniu na start
Królik długo dywagował, jaki czas wpisać w zgłoszeniu. W końcu zadeklarował superbezpieczne, patrolowe wręcz tempo, które byłoby dyshonorem nawet na nadmierzonych i wzburzonych wodach otwartych. Potem dopiero zaczął liczyć i sprawdzać, ile to właściwie zajmuje takie mocne, ale spokojne pływanie na długich pociągnięciach. Zaczął marzyć o wyniku o dwie minuty szybszym niż zadeklarowany.

Rozgrzewka była miła. Pięćdziesiątki w tempie nadziei szły dobrze. Ale potem ponad dwie godziny wyczekiwania na start w gorącu i hałasie, jakoś Królika sponiewierały i znów stanął na słupku w stanie rozedrgania. Skok oczywiście fatalny, ale przy takim dystansie, nie miało to na szczęście znaczenia. I już na pierwszej setce Królika zatkało, nie zdawał sobie sprawy, że za szybko płynie. A trener powtarza do znudzenia, że trzeba się nauczyć wyczuwać i kontrolować tempo.

Duma kroczy przed upadkiem. Snapshot z videorelacji megatiming...
Najgorsze w pływaniu na maksa u Królika to te ściśnięte bebechy. Chyba krew odpływa z wnętrzności do mięśni i brzuch łapie jakiś jeden wielki skurcz, który nie wiadomo, czy skończy się rzyganiem, zawałem, czy utratą przytomności. No i liczenie. Królik zawsze liczy baseny. Na każdym treningu liczy. Stale liczy. Ale tu to liczenie mozolne, tak długo nie chciało się dobić do jednej trzeciej, do połowy. A potem już niby „z górki” pocieszał się Królik, ale wciąż tak daleko. Konkurencja gdzieś się rozpłynęła, nie było się czego trzymać. Tylko ta paskudna czarna linia na białym dnie. I nawrót. I znów linia, która nie chce się skończyć. Nawrót. I znowu. Tak w okolicach dwóch trzecich brzuch trochę odpuścił, a Królik wreszcie z wyobrażonym uśmiechem pomyślał, że jednak da radę dopłynąć po ten medal.


Nie miał już oczywiście siły na finisz, choć gdyby widział czas, to na dwustu ostatnich metrach te trzy sekundy by urwał. Ale wynik i tak zaskakująco dobry w stosunku do oczekiwań. Tempo oczywiście spadało, ale i tak w każdym momencie było znacznie szybsze niż optymistyczne oczekiwania przed startem. No zdziwił się Królik zobaczywszy taki wynik na tablicy, bo płynęło mu się raczej ciężko, mozolnie, co przypisywał raczej swojej słabości niż temu tempu. W dodatku nie był ostatni, w dodatku z racji niepopularności dystansu trafił mu się złoty krążek.



I jeszcze najważniejszy Króliczy dystans: 400m. Samopoczucie niby dobre, ale brakowało dynamiki, jakiejś energii i optymizmu. Było dobrze przez pierwsze 200m. Trzymanie się konkurencji, dobre tempo. A potem wszystko siadło. I już na oparach i z niemożnością przyspieszenia dopływał Królik do mety (pierwszy raz, chyba po tych 1500m, zdziwiony, że to taki krótki dystans). Rekord życiowy niby jest, ale tylko dlatego, że pół roku temu startował Królik prosto ze szpitala. Wyniki na treningach bywały już o wiele, wiele lepsze i Królik miał wielką nadzieję na udokumentowanie na zawodach takiego właśnie czasu. A tu brak siły, beznadziejne nawroty, niewykorzystane nogi. No dramat po prostu. Fartem znów trafił się medal, który jakoś tam osłodził słaby wynik.



Pływa Królik dużo, ale takie zawody są fajną weryfikacją celowości wysiłków treningowych. W przypadku Królika – weryfikacją głównie negatywną – rzecz jasna. Za kilka dni trzy kilometry na otwartej wodzie. Wreszcie coś bardziej króliczego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz