piątek, 18 lipca 2014

Stolice roweru. Trzecia korona na europejskiej mapie


Sztokholm, zdaniem Królika, zasługuje na miano stolicy roweru niemalże na równi z Amsterdamem i Kopenhagą. 


Królik był dłużej w Sztokholmie rok temu i splotem jakichś przedziwnych okoliczności w ogóle wtedy nie dwukółkował. Poruszał się Królik komunikacją zbiorową i na piechotę. Wrażenie sprzed roku było takie, że Sztokholm jest miastem dużym, szalenie rozproszonym, z dużymi różnicami wysokości, a zatem raczej niesprzyjającym rowerzystom; że Sztokholm jest samochodocentryczny (autostrady, drogi, tunele, wiadukty przechodzą przez centrum miasta); i że ma dobrze rozwiniętą (choć okrutnie wolną) komunikację miejską.

 

Ciąg pieszo-rowerowy i ścieżka o innej nawierzchni przy chodniku
Tym razem Królik miał okazję pojeździć na pożyczonym górsko-trekkingowym rowerze i choć trudno przez kilka dni poznać sposób urowerowienia miasta, to pierwsze wrażenia Królika są niezwykle optymistyczne. Sztokholm jednak nie jest łatwym miastem do poruszania się na rowerze. Każda praktycznie podróż wymaga przekroczenia kilku mostów, często wysokowodnych. Ale tak, jak przez miasto da się przejechać autem czymś w rodzaju autostrady, tak i rowerem jeździ się pomiędzy dzielnicami rowerowymi ścieżkami szybkiego ruchu. Prowadzą one skrajem wody, mostami, wzdłuż głównych tras, są szerokie, o doskonałej nawierzchni, dwukierunkowe, z osobnymi kładkami. Jeżeli tylko pozna się te przejazdy, zorientuje w nazwach dzielnic, odległości okazują się nie takie straszne. W śródmieściu więcej jest pasów rowerowych na jezdni, czasem wspinających się na poziom chodnika, ale od niego oddzielonych, często z osobnymi pasami do skrętu, własnymi światłami. Wewnątrz osiedli i na wielu śródmiejskich ulicach pasów nie ma, jedzie się po prostu jezdnią. 


Pas rowerowy na jezdni przechodzi płynnie w ścieżkę wzdłuż chodnika lub jezdni

Na niemalże dwieście kilometrów przejechanych ostatnio po Sztokholmie, Królikowi zdarzyła się jedna nieprzyjemna (choć nie niebezpieczna) sytuacja, gdy samochód zajechał Królikowi drogę skręcając w prawo. Coś, co w Warszawie zdarza się niemalże na każdym skrzyżowaniu i czego nie uznaje się nawet za nieprzyjemne. Są więc w Sztokholmie ścieżki, pasy, kładki, drogowskazy, jest rower miejski i w takie letnie dni rowerzystów na ulicach jest mnóstwo. Jeżdżą na wszelkiego typu dwukółkach – szosowych (kolarstwo w Szwecji jest bardzo popularne), górskich, miejskich, często jeżdżą w kaskach i bardziej sportowym ubraniu.


Uliczna stacja z pompką i narzędziami. Stary most na Lidingö, obecnie pieszo-rowerowy, niebawem przywrócony zostanie tramwaj

Cóż z tego, jeżeli według pomiarów, w stolicy Szwecji tylko około 8% codziennych podróży odbywa się rowerem. Dla Sztokholmu, który aspiruje do hasła promującego go jako stolicę Skandynawii, taka przepaść w stosunku do rowerowo przodującej Kopenhagi jest nie do przyjęcia. Ale tak jak gdzie indziej: kierowcy narzekają na rowerzystów, bo nie przestrzegają przepisów; rowerzyści narzekają na kierowców jadących zbyt szybko i nieuważnie oraz na polityków nie inwestujących wystarczająco dużo w bezpieczną infrastrukturę rowerową. Sztokholm ma oczywiście dwukółkowe komunikacyjne wady, począwszy od koszmarnego komunikacyjnego węzła gordyjskiego na Slussen, a skończywszy na tym, że brakuje stojaków na rowery, a rowery miejskie dostępne są tylko przez sześć miesięcy w roku i do tego są szalenie pokraczne z malutkim przednim kołem.


Komunikacyjny koszmar Slussen

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz