piątek, 14 lutego 2020

Dziesiąta doba


Mija dziesięć dni od CUTa. Królik wraca do żywych. Ale powoli to idzie bardzo. I choć nie jest źle, nie można powiedzieć, żeby się do końca udało. Być może konieczna będzie jakaś poprawka, kolejny CUT. Albo paskudztwo zostanie do końca życia.

Jeszcze w poCUTowej euforii (otumanieniu)
Cały ten serial trwa już ponad pół roku i mocno Królika eksploatuje. Najpierw było załatwianie. Na każdym etapie przeszkody. Absurdalne, upokarzające, kosztowne. Bezsilność i rozpacz. Do tego jeszcze Króliczy wyjazd. Załatwianie na odległość. Jeżdżenie w tę i we w tę. Strach, że się nie uda, że coś się rypnie.

W końcu leki, leki, leki. W końcu odliczanie już nie tygodni, już nie dni, tylko godzin, minut. Dlaczego to tyle trwa? W końcu przypięli pasami do stołu operacyjnego. Ulga. Zrobił Królik wszystko, co musiał zrobić, teraz już jest w rękach innych.

CUT CUT CUT CUT CUT CUT CUT CUT CUT CUT CUT CUT CUT CUT CUT CUT CUT

Rurka w nosie, ściskający ciśnieniomierz, pulsometr, kroplówka z morfiny. Miażdżący ból, wyrzyg, kołek w gardle, niewygoda, spuchnięcie. W domu rozsadzający ból głowy. Cztery dni w jakiejś innej rzeczywistości. Niby w domu, ale bez spania, bo nie sposób się ułożyć. Z jakimiś obcymi elementami w ciele, przebijającymi się w najdziwniejszych miejscach. I jeszcze te leki, leki, leki.

Pobiegałby Królik

Piąta doba po CUTcie – usunięcie rurek. Krok ku wolności. Powoli. Nabieranie samodzielności. Już Królik sam otworzył lodówkę. Już sam założył buty. Sam wyszedł wyrzucić śmiecie. Siódma doba – impreza dziękczynna. Ósma doba – wyprawa do kina. Dziewiąta doba – samodzielny spacer po lesie. Dziewiąta doba – rowerek na siłowni. 

Sprzęt ratujący życie


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz