czwartek, 27 grudnia 2018

Byle do nowego roku

Ćwiczenia oddechowe. Zawsze był w tym Królik najgorszy. Nie umie pływać pod wodą, powietrza brakuje już po pięciu metrach. Pływanie na bezdechu raptem do linki falstartowej. Kolejne powtórzenia coraz bliżej, choć reszta grupy z każdą pięćdziesiątką się rozkręca, dopływa do ściany, zawraca. A Królika rozrywa brak powietrza i strach, że się udusi. Ostatnio, gdy Królik słaby, pływa jakby spał. Zapewne na niskim tętnie, ledwo używając mięśni, tak raczej dryfuje po powierzchni wody. Trening wigilijny, już prawie pięć kilometrów w ramionach. Królik w trybie zombie. Ćwiczenia na bezdechu na koniec. I pierwszy raz w życiu, w sumie trochę niechcący, przepłynął Królik pięćdziesiątkę na jednym oddechu. Pierwszy, jakże kontrowersyjny, powód do ucieszenia się z treningu od ponad miesiąca. 


Smog, błoto, auta, niesprzątane chodniki, badziewie, wakacyjna polska brzydota

Bieg bożonarodzeniowy. Ostatnio bieganie w formie powłóczenia nogami. Podbiegi raczej wyglądały jak zdobywanie szczytów powyżej granicy śmierci - wszystko w zwolnionym tempie. A tu Królik sam z siebie dobiegłszy do górki wybrał stromszą wersję, sam z siebie z każdym podbiegiem nie tylko chciał, ale faktycznie przyspieszał. Trasa z podbiegami wyszła szybciej niż krótsze i płaskie odcinki przez ostatnie tygodnie.

Wydarzenia zmiatające Królika z powierzchni racjonalności, siłą rzeczy oddalają się w czasie. Królik chętnie poddałby się szaleństwu, zwolnił się z odpowiedzialności, pogrążył w tym wszystkim. Zostałby w łóżku, w płaczu, w niemocy. Ale gdzieś pod spodem jest zawsze jakaś "buchalterska" część Królika, która martwi się o dzienniczek treningowy, liczy stracone kilometry, minuty. Tak bardzo chciał Królik odpuścić obóz noworoczny w tym roku. Żeby nie drażnić swojej steranej główki obecnością innych ludzi pełnych energii, radości i zapału; zostać w domu, żeby móc spać całymi dniami, żeby nie musieć pływać po trzy i pół godziny dziennie, nie musieć się nigdzie ruszać, podejmować jakiegokolwiek wysiłku. To właśnie chyba byłoby za łatwe: zamknąć ten cały życiowy kram, zrezygnować z tej męczarni. Tylko że Królik nie lubił nigdy, jak było za łatwo, lubił zawsze się pomęczyć, pomaltretować, pokatować swoje ciało i głowę.

Polska wakacyjna brzydota polukrowana jakimś różowym hałasującym paskudztwem

Więc znów góry, popularna miejscowość narciarska zasnuta smogiem z tysiąca kopcących kominów, wszędzie rozciapany mokry śnieg, ośrodek z ponurą stołówką, gdzie wegańska jest na ogół tylko herbata, sól i serwetki na stole, chleb jest paskudny; pokoje przygnębiające, basen ciasny, prysznice źle działają. Gdy materia stawia opór zmęczonemu do granic możliwości ciału, każda taka drobnostka wkurza ponad miarę. Więc Królik przełączony na tryb byle przetrwać do końca wyjazdu, do nowego roku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz