poniedziałek, 11 czerwca 2018

Dziewięćdziesiąt pięć sekund. ENEA 5150 Ironman Warsaw

Po okresie chorobowo-wyjazdowym Królik totalnie stracił wiarę w swoje możliwości sportowe. Szykujący się na zawody upał już totalnie nie napawał optymizmem. A tu trener wymyślił test na 400m. Z grudniowym rekordem 6:05.9 z zawodów, Królik wziąłby wynik rzędu 6:10 w ciemno, bo to start z wody, bo to po chorobie i tysiąc innych wymówek. A tu się popłynęło 6:07 i to bez jakiegoś umierania. Była siła w ramionach i wysoka pozycja na wodzie. Jedna sekunda do rekordu i dobry wynik na tle grupy. Troszeczkę Królik odzyskał wiarę w siebie przed triathlonem (chyba jedynym w tym roku). 


Problemów triathlonowych sobie Królik nagenerował sam: postanowił płynąć bez pianki, nie trenował w ogóle na Szkocie i wziął stare skarpetki do przebrania. Ale najgorzej wyglądała sprawa pogody. Skwar niemiłosierny i bezpośrednia lampa, w których to warunkach Królik nie wyrabia nawet nieruchomo. I jeszcze późnym rankiem zmienić się miał wiatr z delikatnego północnego, na mocniejszy południowy.

Logistyka zawodów z oddzielnymi T1 i T2 naprawdę jest chyba bardziej męcząca niż same zawody. W sobotę rano odbiór pakietu i obstawienie T2, wieczorem jazda z rowerem nad Zegrze. W niedzielę veturilo na Powiśle, koszmarnie zatłoczony autobus do Białobrzegów, kolejka do depozytu i już miał naprawdę Królik dość wszystkiego.

Woda jednak cudownie chłodna w porównaniu z powietrzem i już się Królik nie mógł doczekać pływania. Fatalna rozbiegówka na płyciźnie, ale udało się wyrównać oddech i płynąć swoje. Przy bojkach bywało ciaśniej, ale Królik wyprzedzał głównie i tylko żałował, że tak mało tego pływania. Czas oczywiście rozczarowujący, ale bez pianki, spokojne pływanie nie mogło być szybsze.


W T1 Królik spokojny, jakby przebierał się po treningu i zamierzał wracać do domu. Wypił pół butli izotoniku, założył kask, okulary, numer. No i skarpetki. Trrrrach! Prawa skarpetka rozerwała się totalnie pozostawiając piętę Królika zupełnie bez ochrony. Jedyne doświadczenie w życiu biegania bez skarpetek (aquathlon w Olsztynie) pozostawiło Królicze stopy w stanie opłakanym, więc się trochę Królik tym zatroskał. No ale wziął Szkota i ruszył do Warszawy. Szkoda, szkoda, szkoda, że Królika wyprzedzają absolutnie wszyscy na rowerze, że Królik jeździ za mało, bez wpinanych butów, że na rowerze stale mu niewygodnie i w ogóle to jakoś niechętnie. Ale tu jechało się fajnie. Przedzieranie się przez skwarne powietrze trochę chłodziło, wiatr leciutki w plecy, Królik jeszcze pełen zapału, no i prędkość średnia rosła i rosła, aż się Królik zaczął napalać na dobry wynik. Ta sielanka się skończyła około 25km. Podjazdy, wiatr z boku, potem już w twarz, zmęczenie i niewygoda, no i gorąco. Odcinek na Wisłostradzie już Królik wymęczył. Udało się kręcić średnio 30km/h, co jest jak na Królika i tak kosmicznym wynikiem.

W T2 jeszcze trochę izotonika, butla wody w dłoń i wyleciał Królik na bieg. Sikawka z wodą, woda z butelki na głowę i na kark, kolejna butelka, kurtyna wodna, polewanie przez wolontariuszy, kolejna butelka, nigdy jeszcze nie wylał na siebie Królik tyle wody podczas biegania. Chlupotało mu w butach, ale głowa była gorąca, a nogi po pierwszej pętli zaczęły zwalniać. Nie był to dobry bieg, raczej biegowe umieranie, nie biega Królik szybko w ogóle ostatnio, no ale tu może pochwalić się jedynie tym, że nie przeszedł do marszu i wykrzesał z siebie coś jeszcze na finisz.


Honorowe zmieszczenie się w trzech godzinach udało się bez problemu, ale Królik żuł w sobie to niezadowolenie z rekreacyjnego pływania, zwolnienia na rowerze, nieprzygotowania do biegu, bo przecież mogło być lepiej, a nie wszystko można zwalać na upał. Po schłodzeniu w baseniku, po przebraniu się, zacukał się Królik jeszcze bardziej, bo w oficjalnych wynikach widniał czas o 95 sekund dłuższy niż to, co zmierzył na garminie. To nie mógł być błąd pomiaru wynikający z wciśnięcia przycisku parę kroków przed linią startu, czy za linią mety. To półtorej minuty zaczęło Królika uwierać okropnie, tym bardziej, że zostało dodane do czasu pływania, a Królik uznał to już za czas kompromitujący, nawet w płynięciu bez pianki. W godzinnej kolejce po rower, jeździe do domu, już o niczym innym nie myślał. Sam by na to nie wpadł, ale za namową kolegi, zgłosił Królik te nieszczęsne dziewięćdziesiąt pięć sekund do organizatora. I okazało się, że faktycznie był błąd i Królik odzyskał swój czas! W nigdy niezapominających internetach blamaż 95 sekund na Króliczym pływackim honorze został zmazany!

Powoli Królik docenia wynik. Najlepiej wypadł rower, którego Królik obawiał się najbardziej. W porównaniu z zeszłym rokiem każdy międzyczas był lepszy, choć o to nietrudno, bo wtedy Królik bez hemoglobiny startował. Wszystkie elementy trasy były domierzone, według Królika bieg nawet ze sporym okładem, więc tu nie było fory. Życiówka z Gdańska niezagrożona, ale na lepsze wyniki musi Królik trenować, a na szosę i zakładki jakoś brak entuzjazmu. Będą inne sportowe atrakcje, już pierwszego lipca (taka tajemnica).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz