czwartek, 8 lutego 2018

Nartoferie!

Wreszcie był śnieg. Dużo śniegu. I mróz. Królik pojeździł. Aż już miał dość tych nart i nudziło go to. Wszystkie znane trasy objechał, kilka też nieznanych. Wywalił się Królik pierwszego dnia, gdy jeszcze mokry po deszczu śnieg chwycił mrozek. Ogromna gula wyskoczyła na Króliczej łydce, a przez kolejne dni wychodził na całą nogę rozlany gigantyczny sinior. Poza niewielkim bólem i ohydnym efektem estetycznym, nie stanowiło to jednak problemu. W sumie wyszło tego nartowania raptem 186km w siedmiu wyjściach, ale Królik zadowolony. Chyba jednak będzie musiał zmienić narty, bo z tych swoich smørefri zeroskis płaskich jak deska już szybszego jeżdżenia nie wyciśnie.

Słońce, śnieg
Znów słońce i znów śnieg
Jeszcze więcej śniegu i słońca
Szlaki prowadzące przez jeziora
Kolejne jezioro
Raptem dwa razy zahaczał Królik o schroniska
Pierwszego dnia z powodu deszczu, a potem też dla odmiany, było bieganie po oblodzonych chodnikach, a potem ośnieżonych górkach. Takie długie niespieszne wycieczki biegowe bardzo się Królikowi przydały, bo na to nie ma warunków, czasu, ani cierpliwości w Warszawie, nie mówiąc już o różnicy wysokości, widokach i czystym powietrzu.

Mokro i deszczowo pierwszego dnia. Pogoda na bieganie
Takich pochmurnych dni było tylko parę

No i bardzo długa przerwa od pływania. Całe dziesięć dni. Ale może po ostatnich dwóch miesiącach, kiedy wychodziło 15km tygodniowo w wodzie, trochę się Królikowi należało. I jakoś chętniej wróci do rutyny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz