wtorek, 21 października 2014

Stres ścina krew


Wiele sobie Królik z tego wczorajszego testu nie robił. Ot, test na treningu pływowym. Zdarza się. Dwieście metrów zmiennym nie jest co prawda ulubioną króliczą rywalizacją, jako że składa się z czterech stylów, którymi Królik pływa wolno, no i w ogóle jest dystansem sprinterskim, ale dopiero wskakując do wody (start był z wody), poczuł Królik ogromne zdenerwowanie.

Wydawało się Królikowi, że tyle już razy stał na słupku czekając na to: „na miejsca… bu”; że tyle razy brał udział w przeróżnych zawodach, w których wiedział, że będzie ostatni, że inni z politowaniem będą się patrzeć, jak dopływa pół minuty po wszystkich do brzegu; że naprawdę taki test nie zrobi na nim większego wrażenia. Owszem, start w zawodach jest stresujący. Wiele razy czuł Królik niepokój, łopotanie serca, lekkie drżenie dłoni, coś jakby zastrzyk ciepłej krwi rozlewającej się od serca po ciele. Ale to były wszystko objawy łagodne, często chwilowe, a na ogół ustępujące zaraz po wybrzmieniu startera.

Cóż więc stało się wczoraj? Czy to ten niekorzystny dystans 200m zmiennym? Czy nowi trenerzy? Nowi koledzy z grupy? A może jednak ten koszmarny stres w pracy i frustracje zawodowe przeróżne?



Dość, że Królik przed startem totalnie się zestresował. Serce waliło mu niesamowicie, oddech był krótki jakby był już po pierwszej długości delfinem. Zabrzmiał sygnał do startu. I od razu dosłownie ścięło Królikowi krew. Czuł, jak za każdym uderzeniem nogami, zamiast przyjemnego ciepła rozlewającego się po mięśniach, nogi ogarnia niemoc i jakby szczypanie, sztywność, coś jakby faktycznie krew stawała w miejscu. No i oddech. Nie mógł Królik oddechu złapać. Co tu myśleć o płynięciu szybciej, czy lepiej technicznie, jeżeli ledwo w ogóle Królik płynął zmniejszając amplitudę wygięcia bioder, by jak najkrócej być pod wodą i biorąc oddech za każdym uderzeniem ramion. Zmiana na grzbiet. Niby oddychało się Królikowi łatwiej, ale płynął okropnie wolno i zupełnie niestylowo. Krew w mięśniach nóg i ramion wciąż wydawała się ścięta, więc Królik raczej starał się przebierać kończynami niż zagarniać nimi wodę. Nawrót na żabę był szczytem beznadziejności i bezstylowości, nawet nie próbował Królik odwracać się przez plecy, ani żabkowego ruchu pod wodą robić. To ścięcie krwi i sztywność kończyn trzymała do końca. Królik wypływał najgorszy czas w grupie.

Sam wynik to może by Królika tak jakoś bardzo nie przeraził, ani nie zaskoczył, bo w końcu Królik dobrze zdaje sobie sprawę, że pływa słabo i wolno, a tu jeszcze tysiąc wymówek: wieczorna pora po 12 godzinach w pracy, rozgrzewka, która przypominała katujący trening, start z wody, zaparowane okularki… ale to poczucie stresu paraliżującego ruchy i oddychanie, wrażenie sztywności i niemocy w kończynach było zupełnie nowym doznaniem. Pytanie, czy doznaniem stricte sportowym, bo zaledwie dzień wcześniej w pracy Królik tak jakoś ispugałsia, mimo że staje przed gronem słuchaczy średnio dwa razy dziennie od siedmiu lat, że nagle zabrakło mu tchu, poczuł, że spocił się na całym ciele w przeciągu sekundy, i że nie jest w stanie wydusić z siebie słowa. Pływanie jest do poprawienia, wiadomo, ale co z tym ścięciem krwi?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz