Wiele sobie Królik z tego wczorajszego testu
nie robił. Ot, test na treningu pływowym. Zdarza się. Dwieście metrów zmiennym
nie jest co prawda ulubioną króliczą rywalizacją, jako że składa się z czterech
stylów, którymi Królik pływa wolno, no i w ogóle jest dystansem sprinterskim, ale
dopiero wskakując do wody (start był z wody), poczuł Królik ogromne
zdenerwowanie.
Wydawało się Królikowi, że tyle już razy stał
na słupku czekając na to: „na miejsca… bu”; że tyle razy brał udział w
przeróżnych zawodach, w których wiedział, że będzie ostatni, że inni z
politowaniem będą się patrzeć, jak dopływa pół minuty po wszystkich do brzegu;
że naprawdę taki test nie zrobi na nim większego wrażenia. Owszem, start w
zawodach jest stresujący. Wiele razy czuł Królik niepokój, łopotanie serca,
lekkie drżenie dłoni, coś jakby zastrzyk ciepłej krwi rozlewającej się od serca
po ciele. Ale to były wszystko objawy łagodne, często chwilowe, a na ogół
ustępujące zaraz po wybrzmieniu startera.
Cóż więc stało się wczoraj? Czy to ten
niekorzystny dystans 200m zmiennym? Czy nowi trenerzy? Nowi koledzy z grupy? A
może jednak ten koszmarny stres w pracy i frustracje zawodowe przeróżne?
Dość, że Królik przed startem totalnie się
zestresował. Serce waliło mu niesamowicie, oddech był krótki jakby był już po
pierwszej długości delfinem. Zabrzmiał sygnał do startu. I od razu dosłownie
ścięło Królikowi krew. Czuł, jak za każdym uderzeniem nogami, zamiast
przyjemnego ciepła rozlewającego się po mięśniach, nogi ogarnia niemoc i jakby
szczypanie, sztywność, coś jakby faktycznie krew stawała w miejscu. No i
oddech. Nie mógł Królik oddechu złapać. Co tu myśleć o płynięciu szybciej, czy lepiej
technicznie, jeżeli ledwo w ogóle Królik płynął zmniejszając amplitudę wygięcia
bioder, by jak najkrócej być pod wodą i biorąc oddech za każdym uderzeniem
ramion. Zmiana na grzbiet. Niby oddychało się Królikowi łatwiej, ale płynął
okropnie wolno i zupełnie niestylowo. Krew w mięśniach nóg i ramion wciąż
wydawała się ścięta, więc Królik raczej starał się przebierać kończynami niż
zagarniać nimi wodę. Nawrót na żabę był szczytem beznadziejności i bezstylowości,
nawet nie próbował Królik odwracać się przez plecy, ani żabkowego ruchu pod
wodą robić. To ścięcie krwi i sztywność kończyn trzymała do końca. Królik
wypływał najgorszy czas w grupie.
Sam wynik to może by Królika tak jakoś bardzo
nie przeraził, ani nie zaskoczył, bo w końcu Królik dobrze zdaje sobie sprawę,
że pływa słabo i wolno, a tu jeszcze tysiąc wymówek: wieczorna pora po 12
godzinach w pracy, rozgrzewka, która przypominała katujący trening, start z
wody, zaparowane okularki… ale to poczucie stresu paraliżującego ruchy i
oddychanie, wrażenie sztywności i niemocy w kończynach było zupełnie nowym
doznaniem. Pytanie, czy doznaniem stricte sportowym, bo zaledwie dzień
wcześniej w pracy Królik tak jakoś ispugałsia, mimo że staje przed gronem
słuchaczy średnio dwa razy dziennie od siedmiu lat, że nagle zabrakło mu tchu,
poczuł, że spocił się na całym ciele w przeciągu sekundy, i że nie jest w stanie
wydusić z siebie słowa. Pływanie jest do poprawienia, wiadomo, ale co z tym
ścięciem krwi?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz