czwartek, 13 kwietnia 2017

Drugi letni weekend - Amsterdam

Było ponad 230km w trzy dni po najcudowniejszych rowerowych trasach tak ukochanego Amsterdamu i okolicy, było tylko troszkę pracy i jeden śmieszny bieg. Ot, taki drugi letni weekend.

Nowa nawierzchnia i oznakowanie drogi rowerowej na drodze serwisowej na wjeździe do Haarlem
W dalszej drodze do Bloemendal

Przede wszystkim Królik upajał się jeżdżeniem po rowerowej stolicy świata (tak, chyba jednak Amsterdam, a nie Kopenhaga). Jak to jest, że tam się da zrobić trasy szybkiego ruchu, trasy krajobrazowe, pasy do skrętu w lewo, do skrętu w prawo, drogi główne i podporządkowane, ronda, drogi jednokierunkowe, drogi pod prąd, drogi szerokie i wąskie, zjazdy, przejazdy, estakady, skrzyżowania, światła, kładki, drogowskazy, stojaki, parkingi biletowane, garaże podziemne, parkingi wielopoziomowe? Wszystko dla rowerów. I tak cudownie jeździ się po tym szybko, bardzo szybko, trzeba się orientować, bo chmara rowerzystów porwie dalej na wprost, w lewo, w prawo. Owszem, czasem wyłożone płytami drogi rowerowe są krzywe, czasem trzęsie na starych klinkierowych nawierzchniach, czasem asfalt jest popękany, czy podziurawiony. Owszem, irytowały Królika przyciski wyzwalające zielone światło dla rowerów, ale one naprawdę zmieniają cykl świateł i przyspieszają przejazd przez skrzyżowanie w przeciwieństwie do polskich (nielegalnych) wynalazków. Ale to wszystko jest nieważne. Mógłby Królik jeździć tak bez końca, w piątkowy poranek wraz z chmarą studentów na uniwersytet, a potem na zakupy, przedzierając się między pieszymi turystami i tramwajami w sobotnie popołudnie, pustymi uliczkami w niedzielny ranek; po prostu po mieście, po osiedlach, albo krajobrazowo wzdłuż Amstel, Ijmeer, czy nad morze. Jeździć bez końca.

Amstel w porannej pochmurności
Volendam - rowerzyści wszelkiej maści
Się Królik nie zna na ptakach, ale oprócz duchowato w upale pachnących żółtych kwiatków i niezliczonych owadów krążących w orgii rozrodu, za miastem roiło się od ptactwa. Na polderach masy wrzeszczących, ganiających się gęsi; w wodzie perkozy, łyski, kormorany, kaczki przeróżne; dookoła wodniki, rycyki, bażanty i inne przepiórki; na brzegu zastygłe w bezruchu gapiące się w punkt na wodzie czaple, wysiadujące jaja łabędzie; kołujące nad tym wszystkim drapieżne jakieś ptactwo. Fantastyczne.

Jak widać - wszędzie ptactwo

No i jeszcze do Rotterdamu sobie Królik pojechał poczuć atmosferę maratońską. Niestety na zapisanie się na bieg 10K było już za późno, no to nie było wyjścia, pobiegł Królik bieg dla dzieci. Bieg dla dzieci i innych okołomaratońskich niedobitków na ponad 1500 osób; takich, które nawet 10km nie przebiegną (albo jak Królik nie zdążą się zapisać), albo biegną następnego dnia maraton i to traktują jak taką tylko rozgrzeweczkę. No krótko mówiąc, nikt się nie spieszył. Zanim się Królik wydostał z tej drepcącej niemal w miejscu tłuszczy, zdążył się już mocno zniecierpliwić. Ale w końcu zrobiło się luźniej i można było przyspieszyć. Tak na maksa; tak, że po dwóch kilometrach płuca już były jakimś ogniem wypalającym klatę od środka. I jeszcze przyspieszyć, bo już ostatni kilometr, i jeszcze szybciej, bo ostatnia prosta, i finisz już, więc jeszcze dołożyć. Ostatecznie ani czas, ani tempo imponujące nie wyszły. Ale Królik na piętnastym miejscu i już chyba naprawdę tego dnia by nic lepszego nie wybiegał.

Erasmusbrug widziany z Katendrecht

Krótko mówiąc cudny (acz bez pływania, bo woda w morzu miała może z osiem stopni) drugi letni weekend tego roku.

Ijmeer - bardzo płytko i mułowato (to białe to muszelki, nie piasek) - pływać trudno

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz