wtorek, 10 czerwca 2014

Stolice roweru. Do szkoły


Patrzy Królik na rowerzystów w Warszawie i serce mu się kraje, jak mało jest wśród nich dzieci i nastolatków. Na co dzień jest ich naprawdę bardzo niewielu, a przecież szkoła podstawowa, czy gimnazjum znajdują się na ogół właśnie w odległości bardzo rowerowej od domu.

Królik jeździł do szkoły na rowerze od 9 roku życia. Może były to trochę inne czasy i rodzice się tak strasznie o swoje dzieci nie bali, a może dlatego, że nie było to w Polsce. Myśląc o tych dzieciakach, Królik zmierzył swoją pierwszą trasę z domu do szkoły, bo wówczas nie był jeszcze tak uzależniony od zbierania wszelkich danych liczbowych. Okazało się, że szkoła, do której chodził jako dziewięciolatek była odległa od domu raptem o jakieś 1.2km. A wydawało się wówczas Królikowi, że pół miasta przemierzał. Kolejna szkoła, do której Królik jeździł w wieku lat czternastu, była oddalona od domu o nieco więcej niż 2km, choć żeby się do niej dostać trzeba było pokonać spore wzniesienie, przez co wydawało się, że jest to znacznie dalej.

Choć dystans paru kilometrów jest niewielki, jazda na rowerze skraca czas dostania się do szkoły o połowę w stosunku do chodzenia na piechotę, a co ważniejsze daje takiemu nastolatkowi niesamowitą wolność. To właśnie w tym wieku Królik zaczął samotnie jeździć poza miasto, bardzo daleko, jak mu się wydawało, a czy to było pięć, dziesięć, czy więcej kilometrów, to trudno dziś powiedzieć. Czasem trafiał Królik na wieczorną burzę i wracał całkiem przemoczony i przeszczęśliwy, czasem sam zadawał sobie wyzwanie wspięcia się na wzgórze w jakimś czasie i włączał swojego walkmana, który zwalniał i śpiewał grubym głosem wraz z wyczerpywaniem się baterii; czasem przebijał Królik oponę na dziwnych kolczastych nasionkach pewnego krzewu (dopóki nie zamontował gumowej przekładki między oponą a dętką) i wracał do domu na piechotę. Nauczył się Królik spędzać czas sam ze sobą, nauczył się orientować w przestrzeni, utwardził sobie pośladki i nabrał przekonania, że uwielbia jeździć na rowerze. A mimo to z powrotem w Warszawie, w której do liceum miał około 6km, jeździł głównie autobusem, wycieczki rowerowe zostawiając sobie albo na nocne (platoniczno-miłosne) włóczenie się po mieście, albo odkrywanie okolic podmiejskich. I nawet chyba nikt nie mówił Królikowi, że niebezpieczna jest trasa do szkoły, czy że jeździć nie wolno. Po prostu SIĘ nie jeździło do szkoły na rowerze i tyle.



Tylko żeby dzieciaki zaczęły po Warszawie jeździć na rowerach, muszą poczuć się bezpiecznie (one i ich rodzice). A z tym jest kiepsko. Różne ruchy pozorne za to można zaobserwować. Zamontowano na przykład podnóżki dla rowerzystów w przedziwnych miejscach. Pomysł może jest i dobry, gorzej – jak zwykle – z wykonaniem. W Alejach Ujazdowskich przy Pięknej jeden z nich został zdemontowany już pierwszego dnia, bo stanowił większe zagrożenie niż pożytek. No i razi wydawanie kasy na coś, co nie jest niezbędne, gdy niezbędnego brak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz